Publikacja danych w USA pokazujących, że presja inflacyjna maleje zaczęły podnosić kurs EUR/USD, a to pomogło złotemu, który zaczął się wzmacniać do obu głównych walut. Jednak kolejna zmiana na rynkach światowych i znaczne umocnienie dolara do euro wymusiło osłabienie złotego do dolara i umocnienie do euro. Dzisiaj nadal rynek walutowy podlegał będzie szybkim i nieoczekiwanym zmianom. Nakładać się na siebie będzie wpływ zmian kursu EUR/USD i USD/JPY. W tej sytuacji niezwykle ciężko stawiać jakąś prognozę.
GPW rozpoczęła piątkową sesję standardowym spadkiem, który był reakcją na duże spadki indeksów na giełdach amerykańskich. Tutaj również (podobnie jak na innych rynkach) obserwowano to, co działo się z kursem USD/JPY będącym miarą apetytu na ryzyko. Im słabszy był jen tym lepiej wyglądały indeksy na rynkach europejskich, a to poprawiało nastroje również w Warszawie. Jednak nastroje były bardzo zmienne, ruchy indeksów chaotyczne i widać było, że każde rozwiązanie jest jeszcze możliwe.
Po południu, kiedy jen zaczął się jednak znowu wzmacniać, również nasze indeksy ruszyły na południe. WIG20 tracił już 1,5 procent, ale po publikacji danych o amerykańskim PKB i miarach inflacji zaczął odrabiać straty. Nie udało się. Indeksy zakończyły sesję spadkami podobnymi do tych na innych giełdach europejskich. Nie były to jednak spadki duże, a obrót był mniejszy niż w czwartek, co sygnalizowało, że albo podaż wygasa albo niepewność ogranicza handel (uważam, że to drugie jest bardziej wiarogodne).
Dzisiaj piątkowe zamknięcie sesji w USA powinno doprowadzić do spadku indeksów na początku sesji w Warszawie. Gracze będą się jednak wpatrywali w reakcje rynków europejskich, bo przecież sesja rozpoczyna się po 30 minutach handlu w Niemczech czy we Francji. Można zakładać, że jeśli tam indeksy będą mocno spadały to nasz rynek nie pozostanie oazą. Jednak, gdyby Europejczycy zaczęli polować na odbicie w USA to i u nas indeksy natychmiast wzrosną. Plusem dla naszego rynku jest niewątpliwie duży wzrost ceny ropy i (niewielki) miedzi. Poza tym we wtorek raport kwartalny publikuje BRE, a to powinno pomagać już dzisiaj sektorowi bankowemu. Wydaje się, że po początkowym spadku indeksy powinny ruszyć na północ, ale pamiętajmy, że w dowolnym momencie informacje z rynku kredytów, czy długu w USA mogą znowu doprowadzić do przeceny. Ryzyko inwestycyjne jest bardzo duże, więc, jeśli się nie jest day traderem to najlepiej stanąć z boku i poczekać na wyjaśnienie sytuacji.
Dobre dane makro nie pomagają
W piątek przed południem nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Spoglądając na kurs USD/JPY można było przewidzieć, jak zachowają się inne rynki. Po nocnym osłabieniu jena nastąpiło poranne wzmocnienie (w tym czasie indeksy na giełdach europejskich otworzyły dzień spadkami). Bardzo szybko jednak korekta na rynku walutowym rozpoczęła się od nowa, a kurs USD/JPY rósł. To zmniejszyło chęć zamykania pozycji wynikających z procesu carry trade i indeksy zaczęły odbijać. Rosły również kontrakty na amerykańskie indeksy. Cały świat czekał na dane makro w USA i miał nadzieję na wzrost indeksów. Po południu jen zaczął się jednak znowu wzmacniać, a to natychmiast zaszkodziło indeksom giełdowym. Publikacja danych w USA zmieniła na chwilę sytuację, ale i tak indeksy w Europie zakończyły sesję spadkiem.
W USA piątek też był kolejnym dniem dużej zmienności na rynkach akcji. Właściwie wszystko zapowiadało, że indeksy po czwartkowej przecenie wzrosną, ale byki miały problemy z opanowaniem sytuacji. Przede wszystkim trzeba jednak odnotować, że dane makroekonomiczne były dla posiadaczy akcji korzystne. W drugim kwartale amerykański PKB (dane wstępne) wzrósł o 3,4 proc. (oczekiwano wzrostu o 3,2 proc.). Ten wzrost nie był wielkim wydarzeniem, bo niewiele się różnił od prognoz. Jasne też było, że wzrost wynikał nie tyle ze zwiększenia konsumpcji ile z zapełniania opróżnionych w pierwszym kwartale magazynów. Jeśli popyt nie będzie szybko rósł to te magazyny będą wolno opróżniane, a to spowolni gospodarkę. Pomagało jednak bykom to, że mierniki inflacji, czyli deflator (miernik inflacji w raporcie o PKB) i bazowy indeks PCE (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności) znacznie różniły się in minus od oczekiwań. Deflator wzrósł o 2,7 proc. (oczekiwano wzrostu o 3,4 proc.), a PCE bazowy o 1,4 proc. (oczekiwano wzrost o 2 proc.). Zupełnie zlekceważona została publikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan. Były o dane ostateczne, a odczyt tego wskaźnika z połowy miesiąca został zweryfikowany w dół.
Dobrą informacją było również to, że rósł kurs USD/JPY. Co prawda wzrost był nieduży, ale wystarczający, żeby cena ropy, rosnąc blisko 3 proc., znowu zaatakowała poziom 77 USD. Zdrożała też miedź. Jedynie złoto zareagowało zniżką ceny na spadek kursu EUR/USD. Dolar kolejny raz bardzo zyskał w stosunku do euro, co tłumaczono sobie dobrymi danymi makro. Ja uważam, że to była prosta kontynuacja techniczna dominującego od 2 dni ruchu po odbiciu od ważnego oporu. Ani mierniki inflacji skojarzone z raportem o PKB, ani zachowanie rynku obligacji (rentowność prawie się nie zmieniła) nie uzasadniały tego wzmocnienia amerykańskiej waluty.
Rynek akcji kierował się w piątek nastrojami i pogłoskami. Obawy o stan rynku długu nadal przeceniały sektor finansowy. Traciły też nadal akcje spółek, o których wcześniej mówiono, że mogą być obiektem przejęcia, bo na rynek docierały informacje o problemach z uzyskaniem finansowania. Krążyły też po parkiecie plotki o kłopotach jakichś, bliżej niesprecyzowanych, funduszy hedżingowych. Duży wzrost ceny ropy też nie poprawiał sytuacji. Indeksy rozpoczęły sesję od spadku, potem szybko przeszły na plusy, żeby znowu zacząć spadać. Przetestowały poziom czwartkowego sesyjnego minimum i wydawało się, że byki od tego momentu przejmą inicjatywę. Przejęły i doprowadziły do niewielkiego odbicia (od minimum), ale widać było, że znowu wszyscy oszczędzają amunicję i czekają na ostatnie 30 minut sesji. Byki były jednak niecierpliwe i zaatakowały już przed 21.00. Za wcześnie. Nie utrzymały rynku i indeksy ruszyły na południe kończąc dzień na samym dnie.
Co może się stać dzisiaj? Amerykanie po dwudniowej przecenia mieli ciężki weekend. Można sobie wyobrazić jak zastanawiali się, czy akcje kupować, bo są tanie (są oceny mówiące, że są najtańsze od 16 lat – to bardzo dyskusyjna teza), czy sprzedawać, bo sytuacja gospodarcza się pogorszy, a wtedy wyceny będą za wysokie. Przeważa pogląd, że są tanie, więc fundusze będą nadal kupowały. Poza tym kończy się miesiąc, więc funduszom zależy na podciągnięciu indeksów (window dressing). Wszystko przemawia za wzrostami, ale pod paroma warunkami. Po pierwsze wyniki kwartale spółek muszą być dobre. Dzisiaj kalendarium jest puste – brak raportów makroekonomicznych, ale mnóstwo spółek publikuje raporty kwartalne. Przed sesją w USA podaje Abn Amro, Loews, a po sesji Sun Microsystems i Verizon Communications. Pod drugie nie mogą się pojawić nowe, złe informacje z rynku kredytów hipotecznych i powiązanego z nim rynku długu. Po trzecie wreszcie muszą ucichnąć pogłoski o olbrzymich problemach kolejnych funduszy hedżingowych. Problem w tym, że jeśli chodzi o raporty spółek to można ostrożnie zakładać, że rynkowi pomogą. Pozostałe dwa czynniki mogą się pojawić nagle i bez ostrzeżenia w dowolnym momencie. W tej sytuacji, dając lekką przewagę bykom, trzeba być jasnowidzem, żeby postawić prognozę na dzisiejszą sesję.