Dane makroekonomiczne były zróżnicowane, bo ilość noworejestrowanych w ostatnim tygodniu bezrobotnych była niższa od oczekiwań, ale deficyt handlowy USA był dużo wyższy od prognoz (z 58,44 wzrósł do 63,859 mld USD). Taki wzrost deficytu sygnalizuje, że wzrost PKB w pierwszym kwartale może zostać zweryfikowany w dół (mógł wzrosnąć nawet mniej niż o 1 procent). Wydawałoby się, że gracze zwrócą większą uwagę na deficyt handlowy, bo przecież tygodniowe dane z rynku pracy mogą być bardzo zmienne, ale tak się nie stało. Już wcześniej, po komunikatach Banku Anglii (stopy wzrosły do 5,5 proc.) i ECB (stopy bez zmian) dolar się wzmacniał, bo w komunikatach i konferencji prasowej ECB nie było nic nowego. Skoro szturmowany przez trzy tygodnie opór na poziomie rekordu wszech czasów nie poddawał się to gracze postanowili zrealizować zyski. Wzmocnienie dolara niejako automatycznie wywołało spadki cen miedzi i złota. Tylko cena ropy lekko wzrosła.
Dla rynku akcji te dane zazwyczaj są neutralne i w zasadzie tym razem też tak było, ale znalazł się pretekst do wywołania przeceny. Tym pretekstem były dane o sprzedaży sieci handlowych. Thomson Financial prognozuje, że w kwietniu sprzedaż w sklepach otwartych przez rok wzrosła tylko o 0,4 proc. (rok temu o 6,5 proc.). Poza tym rynek uświadomił sobie ponoć, że z 51 spółek z sektora sprzedaży detalicznej, które opublikowały swoje raporty aż 85 procent nie wykonało prognoz. W sposób oczywisty był to jedynie pretekst do wyprzedaży, bo przecież ja sam już wiele dni temu pisałem, że sprzedaż będzie słaba – widać to było gołym okiem.
Podstawowe pytanie, które stanęło przed inwestorami było: czy wystarczy jedna sesja korekty, czy też jest to zapowiedź czegoś poważniejszego? Dlatego też przykładano dużą wagę do sesji piątkowej. Jeszcze przed jej rozpoczęciem pojawił się Alan Greenspan, były szef Fed, który kolejny raz powiedział, że nadal uważa, iż gospodarce USA grozi recesja. Nadal też prawdopodobieństwo jej wystąpienia ocenia na 1/3. Jednak nie widziałem reakcji na tę wypowiedź. Najwyraźniej rynek się do tego, co mówi Greenspan już przyzwyczaił.
Czekano na dane makro, które okazały się być znowu mieszane. W kwietniu inflacja w cenach producenta (PPI) wzrosła o 0,7 procenta, czyli mocniej niż oczekiwano, ale inflacja bazowa PPI nie wzrosła, a oczekiwano niewielkiej zwyżki. Rynek zwraca większą uwagą na inflację bazową, ale generalnie wszyscy wiedzą, że FOMC patrzy na CPI, a nie na PPI, więc dane wielkiego znaczenia nie miały. Teoretycznie powinny były dolara osłabić. Podobnie powinny były podziałać dane o kwietniowej sprzedaży detalicznej. Wielkiego zaskoczenia nie było, bo przecież rynek już w czwartek przyzwyczaił się do myśli, że dane będą gorsze od oficjalnych oczekiwań. I były. Sprzedaż detaliczna spadła o 0,2 procenta, a bez samochodów nie zmieniła się. Były to dane dużo gorsze od oficjalnych prognoz. 2/3 PKB w USA pochodzi z popytu wewnętrznego, więc taki spadek sprzedaży źle rokuje gospodarce. Sprzyja też jednak zwiększeniu nadziei na obniżkę stóp.
W tej sytuacji nie było nic dziwnego w tym, że rósł kurs EUR/USD, co podnosiło ceny złota, miedzi i ropy. Dla akcji takie dane były testem, który mógł pokazać, jakie są realne nastroje rynku. I pokazał. Indeksy ruszyły szybko na północ, bo gracze wytłumaczyli sobie, że słaba sprzedaż i zagrożenie dużym spowolnieniem gospodarki nie jest istotne, gdyż Fed niedługo obetnie stopy. Takie tłumaczenie jest w oczywisty sposób nielogiczne, ale pokazuje, że nadal złe dane nie są brane pod uwagę, a gracze wykorzystują wszystko co możliwe w celu podniesienia indeksów.
Sesja sygnalizuje, że byki w USA są nadal bardzo silne. Wzrosty prawie równe czwartkowym spadkom przy wcale nie tak dobrych danych makro teoretycznie powinny pozbawić niedźwiedzie złudzeń. Teoretycznie, bo można jednak znaleźć coś, co daje im cień szansy. Wolumen był podczas piątkowego wzrostu wyraźnie niższy niż podczas czwartkowego spadku. Z tego wniosek, że możliwe jest ukształtowanie formacji podwójnego szczytu. Można sobie na przykład wyobrazić, że dzisiaj indeksy trochę jeszcze wzrosną, a we wtorek po danych o CPI znowu zanurkują. To oczywiście są czyste spekulacje, ale wykluczyć tego na razie nie można.
W czasie weekendu w USA nic istotnego się nie wydarzyło. Jednak w skali globalnej wydarzeniem było to, że chiński rząd pozwolił swoim bankom kupować akcje poza granicami kraju. Pekin liczył, że to ochłodzi jego rynek, ale dzisiaj rano indeks w Szanghaju nadal rósł. Ta informacja może jednak pomagać innym giełdom – w nocy rosnąc korzystały z tego azjatyckie indeksy.
W poniedziałek kalendarium jest praktycznie puste, bo nie wierzę, żeby raport o produkcji przemysłowej w strefie euro miał trwały wpływ na rynki. Być może jednak będzie wystarczającym pretekstem dla rynku walutowego. Im wyższa produkcja tym lepiej dla euro. We wtorek opublikowane zostaną dane o inflacji CPI w USA, więc gracze powinni się na ten właśnie raport szykować. Ponieważ bazowa PPI była niska to można oczekiwać (mimo, że to wcale nie musi się powtórzyć w przypadku CPI), że dolar będzie tracił, a ceny akcji rosły.
Optymistyczny koniec kiepskiego tygodnia
W piątek złoty odrabiał część strat, które poniósł podczas czwartkowej przeceny. Nie ekscytowałbym się jednak tym czwartkowym osłabieniem, bo po pierwsze po 9 tygodniach umacniania bardzo wyprzedanemu rynkowi naprawdę należał się odpoczynek i realizacja zysków, a po drugie zarówno piątkowe umocnienie jak i czwartkowe osłabienie wynikało tylko i wyłącznie z ruchów kursu EUR/USD. Nie było żadnych czysto polskich powodów, dla których nasza waluta miałaby tracić.
Być może jakiś, minimalny wpływ miało obniżenie ratingu Turcji przez agencję Fitch, ale jeśli spojrzy się na wykres tureckiego indeksu ISE 100 to widać, że spadł on mniej więcej tyle ile i inne indeksy tego dnia, więc trudno oczekiwać, żeby Polacy przejmowali się bardziej tym ratingiem niż Turcy.
Dzisiaj nie ma żadnych impulsów wynikających z kalendarium (wzrost PKB w 2006 roku takim impulsem nie będzie), więc należy oczekiwać, że sytuacja na rynku uspokoi się. Gdyby jednak, co jest bardzo prawdopodobne, kurs EUR/USD nawet nieznacznie rósł to złoty będzie zyskiwał.
Nasz rynek giełdowy w czwartek kontynuował rozpoczętą w poniedziałek korektę, czemu sprzyjały ocenione jako nie dość dobre raporty kwartalne BPH i Pekao. W spadku WIG20 o 1,5 procent nie było jednak nic dziwnego, bo przecież w Eurolandzie też trwała (długo zresztą oczekiwana) korekta. W sumie można nawet powiedzieć, że rynek zachował, mimo spadku, całkiem porządnie.
W piątek indeksy poszły rano za giełdami Eurolandu, gdzie, po mocno spadkowej sesji w USA, indeksy gwałtownie spadały. Jednak już po godzinie popyt zaczął rosnąć, co systematycznie indeksy podnosiło. Po obowiązkowym uspokojeniu w okresie od południa do czasu publikacji danych makro w USA indeksy zaczęły znowu zwyżkować, a mocny początek sesji w USA pozwolił na zakończenie sesji małym wzrostem. Szczególnie mocny był MWIG40.
Piątek pokazał, że co prawda nasz rynek do najsilniejszych nie należy, ale nie jest tak źle, żeby fundusze nie chciały go bronić. Co prawda obowiązują sygnały sprzedaży, ale to nie znaczy, że w czasie korekty nie będzie zwyżek. Już dzisiaj powinniśmy taką właśnie zobaczyć, a po jej stylu i sile będziemy mogli próbować oszacować, w jakim miejscu jesteśmy. Wydaje się jednak, że najbardziej prawdopodobna jest spokojna, wzrostowa sesja.