Za kilka dni minie pół roku od ustanowienia dołków półtorarocznej bessy na giełdach amerykańskich i większości europejskich. O ile solidne odreagowanie się rynkom należało, to zastanawiać może obecna faza wzrostów, sprawiających wrażenie robionych na wyrwę, choćby po trupach.
Niczym podczas euforycznej hossy każdej neutralnej lub pozytywnej informacji przypisuje się większą wagę niż tym złym, zatem rynek rośnie dzięki owej asymetrii percepcji. To kiedyś się skończy gwałtownym sprowadzeniem graczy do parteru, a najboleśniej odczują to ci, którzy uwierzą w rzekomą hossę jako ostatni (w tych dniach znacznie ich przybywa). Póki co trwa rekrutacja do gry w gorącego kartofla.
Coraz dobitniej widać, że warszawskie wzrosty na największych spółkach mają w dużym stopniu miedziany poblask. Poniedziałkowa zwyżka indeksu WIG20 do niemal 2200 pkt odbyła się przy zwężającym się rynku, a lifting wskaźnika sprowadza się do pośredniej spekulacji na zagranicznych giełdach metali poprzez… pompowanie kursu KGHM. W kontynuację świetlanej passy nie wierzy jednak coraz więcej inwestorów masowo zwiększających krótkie pozycje na kontraktach indeksowych. W poniedziałek LOP wynosiła już 105 tys., czyli popyt jest równie zdeterminowany. W niedługim czasie można się spodziewać przesilenia i ucieczki jednej ze stron, co wygeneruje znaczący ruch zgodny z kierunkiem tejże ewakuacji.
Po przebrzmiałym już sezonie publikacji wyników na Zachodzie i w USA nadeszła kolej na raporty naszych spółek. Ważnym miernikiem jakości wzrostów może być reakcja na dokonania giełdowych tuzów za ostatni kwartał. Patrząc na słabe zachowanie Pekao po lepszym od oczekiwaniu wyniku nabiera się wątpliwości co do wiarygodności ostatniego, trwającego już niemal miesiąc zrywu popytu. W najbliższych dniach oczekujemy kwartalnych wyników m. in. KGHM 14 sierpnia, jednak ten walor już wyciągnięto bardzo dynamicznie.
Duży w tym udział zagranicy, co czytelnie widać po rosnącym w siłę złotym oraz po ujemnym saldzie napływu środków do rodzimych TFI. Zlecenia zakupu z zewnątrz w niemałym stopniu mogły być sprowokowane podniesieniem prognoz dynamiki PKB dla Polski do zera w br. przez bank JP Morgan. Tak silnej instytucji łatwo jest wygenerować pożądany ruch na rynkach walutowych i giełdach.
Spójrzmy na światowe zwyżki cen akcji w kontekście najnowszych danych makroekonomicznych. W poniedziałek gorączkowano się nieco lepszymi od oczekiwań odczytami wskaźników PMI dla przemysłu (odpowiednik amerykańskiego ISM). Zarówno w USA jak i w kluczowych gospodarkach Starego Kontynentu widać od kilku miesięcy trend rosnący (mierzony tymi indeksami), choć nadal wielkości te przebywają w strefie recesji, tj. poniżej 50 pkt (w Wielkiej Brytanii udało się tę barierę nieznacznie pokonać). Słaby odczyt sprzedaży detalicznej w Niemczech przeszedł bez echa. Jutro poznamy odczyty tych wskaźników dla sektora usług.
W bieżącym tygodniu uwaga inwestorów skupi się w głównej mierze na czwartkowych posiedzeniach banków centralnych: brytyjskiego oraz unijnego – nie oczekuje się zmian stóp procentowych. Kluczowymi doniesieniami będą dane z amerykańskiego rynku pracy, serwowane tradycyjnie w pierwszy piątek miesiąca. W lipcu typowany jest dalszy wzrost bezrobocia (do 9,7 proc.), a także ubytek posad w sektorze pozarolniczym o 350 tys.
Jak widać giełdy zbyt mocno wyrwały się na północ, dyskontując na obecnych poziomach dość daleką fazę ożywienia. Powstaje pytanie, dokąd będą rosnąć indeksy później? Co będzie dyskontowane, czyżby boom na kształt tego z lat 2005-2007 ze wszelkimi jego wynaturzeniami (niespłacalne kredyty, deszcz pieniędzy rządowych). Podobnie rzecz się ma z surowcami, które są systematycznie pompowane.
Argumentacja o rzekomym zabezpieczaniu się przed inflacją przemawia chyba już do mało kogo, gdyż właśnie pęczniejące ceny surowców są zasiewem pod przyszłą inflację i podwyżki stóp. Tona miedzi kosztuje już 6 tys. dol., a baryłka ropy zbliża się do 75 dol. Czy tworzenie kolejnych bąbli spekulacyjnych ma być odwiecznym remedium na kryzysy, po to by tworzyć fałszywą ułudę bogactwa opartego o nadęte wyceny aktywów? Uważam, że z decyzją o zaangażowaniu się w akcje na obecnych poziomach warto się powstrzymać.
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions