Pukam do drzwi znanych polskich pracowni architektonicznych, żeby zapytać kiedy runie wielka płyta. Mówią, że nie wiadomo, ale mając w uszach szlagier pani Jantar, łatwo nie dam wiary, że cokolwiek może wiecznie trwać. Kiedyś przecież musimy na dobre obrazić się na PRL, spakować manatki i przenieść na nowe osiedla, w imię szczęścia deweloperów.
Co jakiś czas mimowolnie uczestniczę w kolejnych rundach publicznej debaty o przyszłości wielkiej płyty. „Wielka płyta śmierci”, „Wielka płyta – problem 10 mln Polaków”, „Kiedy zawali się Twój blok z wielkiej płyty?” to moje ulubione nagłówki. Mówią, że runie. Albo że wytrwa jeszcze kilkadziesiąt lat. Szczegóły zależą od tego, gdzie przyłożyć ucho. Z punktu widzenia banków i pośredników finansowych wielkie blokowiska mogłyby jeszcze trochę pożyć, zwłaszcza jako oferta dla klientów o nie najwyższej zdolności kredytowej. Z kolei deweloperom z pozostałościami minionej dekady nie po drodze. Po w miarę wyważone stanowisko staję więc w progach kilku polskich pracowni architektonicznych i pytam: Kiedy runie wielka płyta?
– Nie wiadomo – przyznaje Piotr Lewicki, architekt i współzałożyciel Biura Projektów Lewicki Łatak. Wtóruje mu Paweł Kobryński z pracowni FRONT ARCHITECTS. – Nikt nie jest w stanie na to pytanie odpowiedzieć, mówi, by po chwili uzupełnić: – Istnieją rozwiązania konstrukcyjne, które mogą przedłużać jej życie niemal w nieskończoność. Pytanie, na kiedy przypada nieskończoność i czy do momentu, aż przyjdzie, wciąż będzie się tam dało mieszkać. Może dużo wcześniej, jak Niemcy, gremialnie powinniśmy wynieść się z mrówkowców. Póki co, na masowy exodus jednak się nie zanosi. Bo na wielką płytę dobrze się narzeka i niewiele gorzej w niej mieszka.
Płyta wielka, plusów jakby mniej
Przede wszystkim ze względu na korzystną lokalizację. Nie musi to oznaczać sąsiedztwa centrum, powinno oznaczać towarzystwo szkół, sklepów, węzłów komunikacyjnych, parków, punktów usługowych, stacji paliw, placów zabaw, jednym słowem kompletnej infrastruktury okołomieszkaniowej. I to zazwyczaj się udaje, czasami nawet z nawiązką.
Topografia zna bowiem przypadki wielkiej płyty z widokiem na góry (choćby w niedalekiej Karkonoszom Jeleniej Górze) albo z szumem morza za oknem. O tej dosyć zaskakującej lokalizacji trójmiejskiej wielkiej płyty opowiadał Michał Tusk w gdańskim odcinku projektu Tam mieszkam. Blokowiska, jak mówił, są zlokalizowane w pobliżu plaży, zatem w miejscu uchodzącym za najbardziej pożądane przez inwestorów.
I na tym katalog jednoznacznych zalet wielkiej płyty właściwie się kończy. Na pytanie o atuty budownictwa mieszkaniowego z wielkiej płyty Paweł Kobryński odpowiada wprost: – Dziś ich nie ma, ponieważ nikt już nie buduje w tym systemie.
Zdarza się, że runie
W tej samej wymianie zdań Kobryński przywołuje za to niedawny przykład całkiem dosłownego upadku wielkiej płyty. W lutym tego roku zapadła się część stojącego w Astrachaniu 9-piętrowego budynku mieszkalnego. Nie runął sam z siebie, ale na skutek wybuchu gazu w jednym z mieszkań. To jednak, sądząc po niektórych nagłówkach, drugorzędny drobiazg wobec „śmiertelnych skutków życia w wielkim wieżowcu”.
Podobny przypadek pamiętają londyńczycy. W 1968 r. również z powodu gazu zawalił się wieżowiec we wschodniej części miasta. Co jakiś czas świat obiegają zdjęcia jak te z Szanghaju, przed wydaniem opinii trzeba by jednak zweryfikować, o jakiej technologii budowlanej mowa. Nie wszystko wielka płyta, co wysokie i się wali.
Jeśli do wypadku dochodzi w budownictwie wielkopłytowym, rzadko kiedy powodem jest wada konstrukcyjna albo zupełne zużycie materiału. W wielu budynkach dają znać o sobie pierwsze objawy starzenia, ale jak to z objawami – wcześnie wykryte zazwyczaj udaje się zwalczyć.
Wielka Płyta II
Tylko że modernizacja wielkiej płyty nad Wisłą raczej nie stanie się trendy. Owszem, są tzw. dobre przykłady zza miedzy – w byłym NRD zdejmowano już najwyższe piętra, doklejano zewnętrzne windy, balkony, uszczelniano i malowano całe obiekty, żeby dać budynkom drugie życie. Ale stary towar, nawet w odświeżonej szacie, nowym nadal będzie tylko z wyglądu. To za mało, jak na czasy, gdy z reklam pachną świeżością wielofunkcyjne osiedla i gdy najlepiej sprzedaje się to, czego nikt przedtem nie używał.
Kiedy jednak mijam budynki jak ten przy Wejherowskiej we Wrocławiu, patrzę na wizualizację Zielonego Żoliborza w Warszawie albo krakowskiego Start City nie mogę się oprzeć poczuciu déjà vu. Czyżby nowe, deweloperskie wydanie wielkiej płyty? Jakościowo to już inna bajka. Kilkadziesiąt ostatnich lat na trwałe zmieniło standardy nawet w popularnym budownictwie mieszkaniowym. Nie zmienił się za to sens działalności firm budowlanych (maksimum sprzedaży na minimum terenu) i choćby dlatego powrotu samej idei wykluczać nie można.
Podobno nie będzie to sprzyjać mojemu samopoczuciu. – Wieżowce nie są najlepszym miejscem do mieszkania dla rodzin, co psychologowie architektury udowadniali już wielokrotnie – ostrzega Paweł Kobryński. Na samopoczucie dobrze robią jednak oszczędności. Cenowy walor masowego budownictwa podkreśla prof. Ewa Kuryłowicz, partner i architekt w firmie Kuryłowicz & Associates: – Ono już powróciło – mówi – stanowiąc alternatywę dla ludzi o małych budżetach. Widać je na obrzeżach miast i tam zapewne pozostanie, oferując wysoką intensywność, niski komfort, ale i niską cenę. Jeszcze dosadniej tłumaczy tę kwestię Piotr Lewicki: – Wielorodzinne budownictwo mieszkaniowe istnieje wszędzie tam, gdzie ziemia jest w cenie, a uwarunkowania planistyczne pozwalają na taką formę zagospodarowania. Uwaga więc. Są jeszcze miejsca, gdzie da się wcisnąć coś wielkiego.
Źródło: Bankier.pl