Europejski sektor bankowy, sam niestabilny, nie będzie również czynnikiem stabilizacji dla polskiego sektora bankowego. Musimy zatem wyjść poza schemat myślenia, którym posługiwaliśmy się w ciągu ostatnich piętnastu lat i pomyśleć o alternatywnych inwestorach – na pytania o kondycję sektora finansowego i dalsze losy banków wystawionych na sprzedaż odpowiada Mariusz Grendowicz.
Michał Kryński: Obniżka ratingów krajów strefy euro – zaskoczenie, czy oczywistość? Jak ta zmiana odbije się na europejskim rynku bankowym?
Mariusz Grendowicz: Trudno mówić o zaskoczeniu. O obniżce ratingów większości krajów europejskich mówiło się od jakiegoś czasu. Natomiast dość spora jest sama skala zmian – 9 krajów to ponad połowa strefy euro. Czy to wpłynie na rynek bankowy? Popatrzmy na realia. Pomimo tego, że ratingi niektórych krajów były nadal na bardzo wysokim poziomie, to jednak ceny i rentowności obligacji tych krajów różniły się dość istotnie od niemieckich. Tak jak pan mówił, Niemcy nadal pozostają fundamentem. Można skonstatować, że rynki spodziewały się redukcji ratingów i że to ratingi doszły teraz do odpowiadających im rentowności, a nie odwrotnie. A więc dramatycznego wzrostu rentowności obligacji emitentów z krajów, których dotknęły obniżki raczej nie zobaczymy.
Ostatnie lata to rozmowy o konieczności dokapitalizowania banków, Bazylea III – skąd ten kapitał pozyskać? Czy bankom europejskich znowu będą musiały pomagać rządy?
Wiemy doskonale, że wyniki stres-testów, które zostały przeprowadzone parę miesięcy temu, wykazały, że ponad 100 mld euro będzie musiało zostać przeznaczone na dokapitalizowanie banków europejskich. I tu rodzi się problem, bo z jednej strony banki wymagać będą dokapitalizowania, a z drugiej strony, nie ma wielkiej kolejki chętnych do zakupu akcji banków europejskich. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że jeżeli ktoś będzie je wspierał, to niestety znowu będą to rządy. To z kolei będzie miało swoje konsekwencje budżetowe. Jednym słowem – sytuacja nie jest prosta. Obawiam się, że fakt, iż w aktywach bankowych nadal jest duża część obligacji, które nie zostały właściwie w oczach rynku wycenione, powodować będzie dalszy brak zainteresowania akcjami bankowymi. Do tego jeszcze trzeba dodać wymienioną przez pana regulację. Bazylea III nadchodzi. Połączone: przecena obligacji krajów południa Europy i przyspieszone wprowadzenie niektórych zapisów Bazylei III – do połowy tego roku banki europejskie będą musiały podnieść współczynniki wypłacalności do 9 procent i to po uwzględnieniu ewentualnych strat na obligacjach Grecji i innych krajów peryferiów Europy – powodować będą trudne do przewidzenia w tej chwili działania dostosowawcze banków. Prowadzone one będą z grubsza na dwóch wektorach. Z jednej strony podwyższanie kapitałów bankowych, z drugiej – obniżanie aktywów ważonych ryzykiem, czytaj: portfeli kredytów. Jeżeli na wektorze kapitałowym nie uda się osiągnąć wielkich sukcesów, a to wydaje się być, no może nie przesądzone, ale wielce prawdopodobne, uwaga skoncentruje się na drugim wektorze. Tak więc w ciągu najbliższych 6 miesięcy będziemy widzieli spore ruchy dostosowawcze banków europejskich, zmierzające w kierunku obniżenia aktywów ważonych ryzykiem poprzez ograniczanie działalności kredytowej, jak również sprzedaż spółek-córek.
Co dalej z takimi bankami jak Kredyt Bank czy Millennium? Czy jest szansa na to, że do końca tego roku znajdą nowych nabywców?
Pamiętajmy o dwóch rzeczach. Z jednej strony na pewno bankowcom inwestycyjnym bardzo istotnie w ostatnich kwartałach podupadły dochody, i nie mówię tutaj o osobistych dochodach bankowców, tylko o dochodach banków. Wierzę więc w to, że bankowcy inwestycyjni, odpowiedzialni za sprzedaż jakichkolwiek banków polskich, będą bardzo usilnie starać się, aby taką transakcję zrealizować. Druga rzecz, o której powinniśmy pamiętać to to, że trochę przywykliśmy do pewnego standardowego trybu myślenia. W ciągu ostatnich 15 lat zasadniczo wszystkie polskie banki sprzedawane inwestorom strategicznym trafiały do europejskich grup bankowych. Przywykliśmy trochę do trybu myślenia, że jeżeli cokolwiek jest sprzedawane w Polsce, to niewątpliwie zakupi to bank zachodnioeuropejski. Musimy więc mieć świadomość, że w świetle redukcji aktywów ważonych ryzykiem, czy ewentualnej sprzedaży spółek-córek, europejski sektor bankowy nie będzie aktywną stroną w procesach konsolidacji. Europejski sektor bankowy, sam niestabilny, nie będzie również czynnikiem stabilizacji dla polskiego sektora bankowego. Musimy zatem wyjść poza schemat myślenia, którym posługiwaliśmy się w ciągu ostatnich piętnastu lat i pomyśleć o alternatywnych inwestorach. Zmienić schemat myślenia muszą też bankowcy inwestycyjni. Zmiana paradygmatu jest jednak procesem powolnym i zajmuje trochę czasu.
Podejrzewam, że w tej chwili bankowcy inwestycyjni sprzedający polskie banki podróżują w trochę dalsze miejsca świata. Prawdopodobnie podróżują do Chin, do Rosji, do Indii, ewentualnie do Brazylii czy Singapuru, czy na Bliski Wschód, bo tam w tej chwili znajdują się pieniądze. To są obecnie miejsce, które mogą realnie ustabilizować akcjonariat polskich banków, a nie spowodują, że za pół roku czy za rok będziemy mieli do czynienia z kolejną sprzedażą. Zmiana paradygmatu to powód, ze względu na który nie słyszymy w tej chwili o żadnych działaniach na froncie sprzedaży polskich banków. Zmiana paradygmatu będzie również niezbędna po stronie Komisji Nadzoru Finansowego. Przez ostatnich co najmniej piętnaście lat odpowiedzialność za oszczędności zgromadzone w polskich bankach tak naprawdę zepchnięta była na barki inwestorów strategicznych, a poprzez nich, na zagranicznych nadzorców. Ewentualne problemy polskich banków miały w tym modelu obciążyć podatników tamtych krajów. Przy zmianach własnościowych, które nie byłyby realizowane za pośrednictwem inwestorów strategicznych, lecz wiodły do bardziej rozproszonego akcjonariatu, odpowiedzialność za polski sektor bankowy musiałaby spocząć z powrotem na barkach polskiego nadzoru, w prawdziwym tego słowa znaczeniu. A w przypadku ewentualnych, lecz mało prawdopodobnych z dzisiejszej perspektywy, kłopotów w sektorze bankowym, na podatniku polskim, a nie podatnikach zagranicznych.
Polski podatnik zdaje się być już przyciśnięty do muru, szczególnie po expose premiera…
Powiedzmy sobie szczerze, prawdopodobieństwo tego, że polski bank upadnie, jest niewielkie. Nadzór w ciągu ostatnich lat bardzo skrupulatnie przestrzegał wszelkich kryteriów nadzorczych. Mieliśmy do czynienia z wprowadzeniem rekomendacji S, T i całego szeregu rozmaitych innych obostrzeń. Jeżeli nałożymy to na Bazyleę 3, nowe standardy płynnościowe, które tam będą zawarte, trudno jest sobie wyobrazić kłopoty, w które ewentualnie wmaszerowałby którykolwiek z dużych polskich banków. Udział działalności bardziej ezoterycznej w polskich bankach jest minimalny. 97, o ile pamiętam, procent dochodów polskiego sektora bankowego realizowanych jest na kredytach i depozytach dla klientów indywidualnych i korporacyjnych, oraz na obsłudze ich płatności, a więc na najbardziej tradycyjnym obszarze działalności bankowej. Prawdopodobieństwo wystąpienia jakichkolwiek zawirowań, jeżeli odizolujemy polski bank od reszty sceny europejskiej, jest minimalne. Mówimy zatem o scenariuszu czysto hipotetycznym. W przypadku, gdyby tego typu bardzo, bardzo nieprawdopodobny scenariusz się pojawił, to musielibyśmy, tak jak zresztą ma to miejsce w innych krajach, wesprzeć tę część sektora bankowego. Przypomnę jednak, że mamy już w tej chwili banki, które nie mają strategicznych inwestorów zagranicznych. Zasady gry byłyby identyczne, jak w przypadku tych banków.
Kapitał rosyjski lub chiński – czy realny byłby scenariusz przejęcia „polskiego” banku? Co z reakcjami klientów?
Tak naprawdę olbrzymia rola jest tutaj po stronie mediów. Temat naturalnie może wzbudzać pewne emocje. Przypuśćmy jednak, że przejęcie banku przez kapitał rosyjski następuje. Nie sądzę, aby bez jakiegoś wielkiego rozgłosu medialnego tego typu sprawa miała istotne znaczenie dla klientów banku. Twierdziłbym, że 98 bądź nawet 99 procent klientów mBanku nie jest świadomych tego, że jest to część banku niemieckiego, który z kolei w 25 ponad procentach jest własnością niemieckiego państwa. Dla klienta na ulicy istotne jest to, że jest to bank polski, marka jest polska, a kto za tym stoi, jest kwestią wtórną. W związku z tym, jeżeli nie nakręcimy negatywnej spirali emocji, jeżeli nie będziemy o tym mówić w kategoriach pejoratywnych, nie sądzę, aby to miało wielkie znaczenie dla polskiego klienta. Pod warunkiem, że bank ten nie będzie się zmieniał na gorsze.
Jak ocenia Pan kondycję naszego rynku bankowego? Wytrzymamy ewentualne gwałtowne pogorszenie sytuacji gospodarczej w Europie?
Pogorszenie sytuacji poza granicami Polski nie ma tak naprawdę bezpośredniego wpływu na polskie banki. Rzutuje tylko tym, że tak jak wcześniej mówiłem, powoduje pewne konkretne reakcje dostosowawcze właścicieli polskich banków, które mogą usztywnić działalność kredytową, spowodować, że akcja kredytowa nie będzie rozwijała się tak dynamicznie, jak mogłaby, jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko i wyłącznie polskie realia gospodarcze. Natomiast sytuacja polskiego sektora bankowego jest oczywiście pochodną sfery realnej. Jeżeli nastąpi istotne spowolnienie bądź, nie daj Bóg, niekontrolowana upadłość Grecji, to mamy do czynienia z zupełnie innym scenariuszem. Wtedy otoczenie makroekonomiczne całego sektora bankowego w Europie radykalnie się zmienia, co wpłynie również na jakość biznesu w polskich bankach. Może to prowadzić do zwiększonych rezerw na ryzyko kredytowe, może spowolnić działalność kredytową, która tak czy inaczej będzie spowalniana, o czym mówiliśmy przed chwilą. W związku z tym w sposób pośredni przełoży się to oczywiście na polski sektor bankowy. Natomiast nie będzie bezpośrednich problemów, jakich doświadczają banki ze strefy euro, gdyż polskie banki nie posiadają dużych zasobów obligacji greckich, czy portugalskich, czy też bardziej ezoterycznych aktywów, takich jak sekurytyzacje kredytów hipotecznych dla osób indywidualnych w Stanach Zjednoczonych.
Jakie wyzwania czekają sektor bankowy w tym roku? Co z obniżką interchange?
Wszystko tak naprawdę sprowadza się do tego, skąd pojawić się mają dodatkowe zyski w polskich bankach, bo jako akcjonariusze polskich banków oczekujemy oczywiście, że ich zyski będą nadal wzrastać. Na rachunek wyniku banków składają się w dużym uproszczeniu trzy elementy: dochody, koszty i rezerwy na ryzyko kredytowe. Rezerwy na ryzyko kredytowe są elementem zależnym od koniunktury i na ten element banki, z wyjątkiem oczywiście jakości zarządzania ryzykiem, istotnego wpływu nie mają. Pozostają zatem dochody i koszty. Koszty zostały dość istotnie odchudzone w ciągu ostatnich paru lat. Nie można mówić o tym, by polskie banki nie były zarządzanie efektywnie, więc pozostają dochody. Skąd zatem pojawić się mają te dodatkowe dochody? W świetle wchodzących powoli w życie w ramach Bazylei III regulacji płynnościowych i ograniczonego dostępu do źródeł hurtowych, banki europejskie będą walczyły o depozyty klientów, czego odzwierciedleniem będzie walka o depozyty również i po stronie polskich banków. Zarobki na nich raczej nie będą więc szły w górę. Jeżeli z powodów, o których mówiliśmy przed chwilą, spowolni również działalność kredytowa, pozostają tak naprawdę prowizje. Jeżeli w tym samym czasie odetniemy bardzo istotną część dochodów prowizyjnych polskich banków w postaci interchange’u, zostanie to najprawdopodobniej skompensowane w innych pozycjach prowizyjnych. Czy, jako klienci banków, płacimy więcej za operacje na kartach kredytowych, czy też płacimy więcej na przelewach bankowych, jest z mojej perspektywy obojętne.
Decyzja Trybunału Konstytucyjnego odnośnie SKOK-ów – słuszna?
Myślę, że większość osób posiadająca konto w SKOK-ach, nawet świadoma, że SKOK-i teoretycznie nie są bankami, raczej nie rozumie tak naprawdę tej różnicy. Widzą SKOK-i jako „prawie banki”, tyle że polskie. Jeżeli jest to prawie bank, jakiekolwiek problemy w SKOK-ach mogłoby łatwo przeistoczyć się w kryzys zaufania do sektora bankowego. Uważam w związku z tym, że jeżeli w postrzeganiu klientów SKOK-i są prawie bankami, powinny być objęte tym samym nadzorem, którym objęte są banki. Nie widzę wystarczających powodów po temu, aby system nadzoru nad SKOK-ami był odrębny od nadzoru nad bankami. Oczywiście należałoby się zastanowić nad tym, czy instytucja prowadząca działalność zbliżoną do SKOK-ów, obojętne, czy bankowa, czy nie, powinna podlegać tym samym kryteriom nadzorczym, którym podlegają duże banki komercyjne, prowadzące o wiele szerszą działalność i uczestniczące na przykład w dużych transakcjach dla klientów korporacyjnych. Czy SKOK-i, czy banki spółdzielcze, powinny podlegać tym samym kryteriom nadzorczym, to jednak zupełnie inna dyskusja od tego, czy SKOK-i powinny być objęte nadzorem.
Rok 2012 – jaki będzie dla branży finansowej?
Myślę, że będzie to rok pełen wyzwań. Spodziewałbym się, że spowolnienie na zachodzie Europy jednak nas dotknie i w związku z tym wyniki za 2012 będą niestety trochę niższe, niż te za 2011. Będziemy mieli do czynienia z nieznacznym spadkiem dochodów, gdyż trudno wyobrazić sobie scenariusze, w których dochody polskich banków mogłyby rosnąć, szczególnie biorąc pod uwagę te wszystkie kwestie, o których przed chwilą mówiliśmy. Te lekko zmniejszone dochody musiałyby zostać zrekompensowane obniżką kosztów, lecz jak wspominałem, nie spodziewam się, aby w polskich bankach były wielkie pokłady do dalszej redukcji kosztów, Chyba, że polskie banki zaczną powoli reorganizować swoją sieć oddziałową, przygotowując się do większego udziału Internetu. To mogłoby być jednym z impulsów, które pozwolą na redukcję kosztów. Natomiast przy niezmienionym poziomie kosztów, lekkiej redukcji dochodów i nawet lekkim zwiększeniu rezerw na ryzyko kredytowe, wyniki polskich banków w 2012 będą nieznacznie niższe od tych w 2011, a więc 2011 okaże się rokiem rekordowym.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Kryński,
PRNews.pl
Źródło: PR News