Drozilla – czyli drożyźniano-inflacyjny potwór wyhodowany w najmroczniejszych zakamarkach banków centralnych – z coraz większą siłą atakuje nasze portfele. Straty Polaków tylko w tym roku liczone są w miliardach złotych, a każdy z nas codziennie pada ofiarą inflacji.
– Poprzez proces inflacji rząd może niepostrzeżenie i w tajemnicy skonfiskować istotną część majątku obywateli – zauważył John M. Keynes. To właśnie władze monetarne w postaci kierownictwa banku centralnego odpowiadają za obecny wzrost cen w gospodarce, który Główny Urząd Statystyczny oszacował na 5% w skali roku (dla towarów konsumpcyjnych).
Źródło: Bankier.pl. Dane w złotych polskich. |
Co miesiąc każdemu pracownikowi otrzymującemu minimalne wynagrodzenie Drozilla zabiera prawie 50 złotych, co w skali roku daje kwotę 590 złotych. To faktyczny podatek inflacyjny pobierany od każdego posiadacza polskiej waluty. Haracz ten nie omija nawet pozostających na garnuszku państwa emerytów i rencistów. Pobierający przeciętną emeryturę z ZUS-u traci rocznie prawie 840 złotych, co stanowi równowartość 57% jego miesięcznego przychodu.
W kategoriach bezwzględnych najwięcej tracą najlepiej zarabiający. Osoba otrzymująca tzw. średnią krajową (czyli wynagrodzenie niedostępne dla 70% zatrudnionych w dużych przedsiębiorstwach) z powodu obecnej inflacji bezpowrotnie traci 1,5 tys. złotych rocznie. Rodzina zarabiająca 5.000 złotych brutto, płaci dwa tysiące złotych rocznego podatku inflacyjnego.
Gdzie się podziało 15 miliardów?
Choć straty odczuwa każdy z nas, to wrażenie robi dopiero żniwo zbierane przez inflację w skali całego kraju. Gdyby zsumować indywidualne straty inflacyjne, to roczne koszty utrzymania Drozilli byłyby liczone w miliardach złotych. Licznik podatku inflacyjnego (link) wskazuje już kwotę niemal 15,5 mld złotych (stan na 14.06.2011) i co sekundę przyrasta o 1.1363 zł. Ta liczba pokazuje wzrost wydatków konsumpcyjnych w Polsce wywołany tylko i wyłącznie wzrostem ich cen.
Choć nie minęło jeszcze pół roku, to z powodu Drozilli straciliśmy przeszło 15 mld złotych. To więcej niż roczne wydatki państwa na uczelnie wyższe. Za te pieniądze można by wybudować 775 kilometrów dróg ekspresowych, co pozwoliłoby połączyć Szczecin z Rzeszowem.
Dla kogo pracuje Drozilla?
Inflacja jest procesem spadku siły nabywczej pieniądza. Sprawia, że za tą samą ilość gotówki możemy nabyć coraz mniej dóbr. Ale inflacja nie we wszystkich uderza równomiernie, przez co prowadzi do nieuzasadnionego ekonomicznie transferu bogactwa. Zwykle najmocniej drożeją artykuły pierwszej potrzeby. Dlatego na inflacji najmocniej cierpią ludzie najbiedniejsi, gdyż to oni największą część dochodu wydają na żywność i energię. Korzystają na tym producenci tychże dóbr – czyli posiadacze ziemscy czy właściciele elektrowni.
Inflacja deformuje także sytuację w sferze finansów. Zyskują dłużnicy, którzy spłacają kredyty coraz mniej wartym pieniądzem. Cierpią posiadacze obligacji i lokat bankowych, którzy po uwzględnieniu utraty siły nabywczej realnie tracą zainwestowany kapitał. Społeczny skutek inflacji jest taki, że biedni stają się jeszcze biedniejsi, a bogaci jeszcze bogatsi.
Ale największym beneficjantem inflacji niemal zawsze jest państwo, które współcześnie jest największym dłużnikiem w kraju i które odnosi bezpośrednie i natychmiastowe korzyści ze wzrostu cen w postaci wyższych wpływów podatkowych (VAT, PIT). Samo natomiast ponosi koszty inflacji ze sporym opóźnieniem i często są one zaniżone poprzez niedoskonałości wskaźników typu CPI.
W ostatecznym rozrachunku to emitent papierowego pieniądza, jakim jest Narodowy Bank Polski, odpowiada za rosnące ceny i permanentny spadek siły nabywczej polskiego złotego. To członkowie Rady Polityki Pieniężnej pociągają za sznurki Drozillii i to od ich decyzji zależy skala inflacji w Polsce. Gdy produkcja pieniądza rośnie w tempie 10% rocznie, tłumaczenie rosnącej inflacji drożejącą ropą czy suszą we Francji graniczy z bezczelnością.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl
[email protected]
Źródło: Bankier.pl