Śmierć i podatki – to nas nie ominie. Od podatków można się jednak próbować opędzić. Zwykłemu zjadaczowi chleba nie jest łatwo, ale bankom? Podatek od banków wisi nad polskim sektorem od kilku tygodni i drażni bankowców, ekonomistów, finansistów i klientów.
Niezwykle cenne uwagi prezesa Związku Banków Polskich, Krzysztofa Pietraszkiewicza dotyczące obciążeń fiskalnych sektora bankowego w Polsce mogą nie zostać wzięte pod uwagę przez rząd przy konstruowaniu nowego podatku „od banków”. Dlaczego? Rząd rozpaczliwie próbuje załatać dziurę budżetową, wyciąga pieniądze od obywateli na wszelkie możliwe sposoby, od przedsiębiorstw małych, dużych i ogromnych, a teraz zamierza wytrząsnąć trochę grosza z bankowych skarbców. Sam dla ratowania budżetu nie robi nic. Oj, błąd, robi. Zwiększa budżet kancelarii premiera i prezydenta, zatrudnia co raz to nowych urzędników, uporczywie utrzymuje, że wojna w Afganistanie to nasz obowiązek i stać nas na nią oraz negocjuje z Rosją umowę gazową tak zapalczywie by była korzystna dla Rosji.
Po co ten podatek?
Po pierwsze, możemy się w ten sposób upodobnić do innych krajów europejskich np. Wielkiej Brytanii i Niemiec, które taki podatek też wprowadzają. Tam jednak ma on służyć zwiększeniu bezpieczeństwa systemu bankowego i pohamowaniu apetytów banków na ryzykowne transakcje, które raz już doprowadziły do wielkiego załamania. Po drugie, przy okazji dojenia banków możemy podreperować rodzimy budżet (o 1,4 mld zł w 2011 roku). Po trzecie, skoro rząd zaczął smagać podatkami to niech teraz smaga równo, by nikomu nie zrobiło się przykro – równość wobec prawa to równość wobec prawa i kropka.
Dość żartów. Podatek, jaki rząd zamierza – tak twierdzi premier Donald Tusk – nałożyć na banki ma rzeczywiście zasilić budżet państwa. Niemcy np. przeznaczą wpływy z tego podatku na zasilenie swojego funduszu gwarantującego bezpieczeństwo depozytów bankowych (niemieckiego odpowiednika naszego Bankowego Funduszu Gwarancyjnego). Problem w tym, że wielkość tego podatku (1,4 mld zł w przyszłym roku) może dorżnąć polski sektor bankowy, ponieważ stosunek oczekiwanych wpływów do wielkości kapitałów własnych banków wynosić ma 1,6 proc., co stanowi czterokrotnie więcej niż w niemieckim scenariuszu (spodziewane wpływy z podatku w Niemczech w przyszłym roku mają osiągnąć 1,3 mld euro, co stanowi 0,34 proc. kapitałów własnych niemieckiego sektora bankowego). Tu koniecznie należy dodać, że kapitały własne polskiego sektora bankowego wynoszą 19,85 mld euro, a niemieckiego 378,80 mld euro. Taka tam różnica niewielka.
Podatek wprowadzić chcą również m.in. Francja, Hiszpania i Wielka Brytania. Brytyjczycy spodziewają się uzyskać z podatku ok. 2 mld funtów (0,46 proc. wartości kapitałów własnych brytyjskich banków) i chcą je przeznaczyć na stabilizowanie systemu bankowego, nie łatanie dziury w budżecie. Przypomnę tylko, że w ciągu ostatnich dwóch lat – w czasie kryzysu – rząd Wielkiej Brytanii wydał znacznie ponad 700 mln euro na ratowanie brytyjskich banków.
Źródło wciąż bije
Podatki płaci każdy, od niemowlaka, który zużywa pieluszki obłożone VAT-em do seniora, który żywi się niemal wyłącznie pastylkami, proszkami, syropkami itd. Dlaczego zatem bankowcy są tak zacietrzewieni i uważają, że kolejny podatek może ich, co tam ich, całą gospodarkę doprowadzić do ruiny?
Krzysztof Pietraszkiewicz twierdzi, że polski sektor bankowy płaci jeden z najwyższych efektywnych podatków dochodowych na tle innych krajów europejskich i dodatkowo ponosi koszty związane z finansowaniem Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej) oraz Komisji Nadzoru Finansowego (takoż samo). Pietraszkiewicz wskazuje również na konieczność zawiązywania rezerw celowych – to też uważam za obowiązek banków i zaryzykuję twierdzenie, że bez tych rezerw, ostatni kryzys spowodowałby spore spustoszenie w bankowych skarbcach. Nie mniej jednak, trzeba oddać bankom, że ich działalność obciążona jest bardzo dużymi wydatkami.
Banki płacą podatek dochodowy CIT w wysokości 19 proc. W 2008 roku odprowadziły do skarbu państwa z tego tytułu ponad 3,3 mld zł, a w ubiegłym roku ponad 2 mld zł. Dla porównania wpływ z tytułu podatku dochodowego CIT ze wszystkich gałęzi gospodarki wyniosły w 2009 roku 25,4 mld zł.
Składki na rzecz Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i Komisji Nadzoru Finansowego to kolejne obciążenie. BFG w ubiegłym roku otrzymał od banków 3,9 mln zł, a KNF od banków i domów maklerskich (znakomita większość z nich działa w strukturach bankowych grup kapitałowych) ponad 187 mln zł. Czy to dużo? Nie, biorąc pod uwagę, że w listopadzie ubiegłego roku, gwarancje bankowe wzrosły z 22,5 tys. euro do 50 tys. euro, a w najbliższym czasie wzrosną do 100 tys. euro i dodatkowo obejmą m.in. przedsiębiorstwa. By sprostać takim wymaganiom, banki będą musiały zasilać BFG przez następne 10 lat kwotami od 250 do 400 mln zł rocznie.
Zostały jeszcze rezerwy celowe. Ich saldo w ubiegłym roku przekroczyło 12 mld złotych, a już w I kwartale tego roku wyniosło ok. 5 mld. Rezerwy te jeszcze wzrosną, ponieważ regulatorzy rynku domagają się od banków zwiększenia nakładów na bezpieczeństwo.
Od 2000 roku polskie banki wpłaciły do budżetu państwa z tytułu podatku dochodowego ponad 20 mld zł, na fundusz pomocowy BFG ponad 1,3 mld zł i od dwóch lat dokonują także wpłat na funkcjonowanie nadzoru finansowego, wydając na ten cel niemalże 330 mln zł. Zgromadziły również ponad miliard złotych w Funduszu Poręczeń Unijnych i co roku blokują setki milionów złotych w rezerwach celowych.
W najbliższym czasie banki mogą się spodziewać dodatkowych odciążeń, a będą to: wspomniane wcześniej wzmożone wydatki na BFG (ten wymóg narzuca komisja Europejska), utworzenie i zasilenie tzw. bank resolution fund (propozycja Komisji Europejskiej) i w końcu wzrastające wymogi kapitałowe dyktowane przez Basel III (spowodują konieczność zatrzymania zysków w bankach i zmniejszenie wypłat dal akcjonariuszy).
Konsekwencje
Trudno nie zgodzić się z Pietraszkiewiczem, który uważa, że perspektywa wprowadzenia nowego obciążenia finansowego na banki może przyczynić się do spowolnienia akcji kredytowej i podwyższenia opłat nakładanych na klientów. Jego zdaniem banki chcą dyskutować o formule nowych obciążeń w kontekście nowych regulacji i wymogów europejskich. Nie odrzucają z założenia pomysłu wprowadzenia nowego obciążenia finansowego, ale oczekują poważnej dyskusji na ten temat, która pomoże w wypracowaniu najlepszego rozwiązania służącego klientom i krajowi.
Bankowcy nie chcą dyskutować z koniecznością zasilania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, utrzymywania działalności KNF, czy choćby tworzeniu rezerw. Są zgodni co do tego, że bank resolution fund jest konieczny. Chcą w dalszym ciągu brać udział w finansowaniu polskiego gospodarki, budowaniu wzrostu gospodarczego. Nie godzą się jednak na łatanie dziury budżetowej kolejnym podatkiem (płacą już CIT), który w końcowym rozrachunku przerzucą na klientów. Takie działanie spowoduje, że wstrzymywane będą akcje kredytowe, ponieważ banki nie będą chciały płacić podatku za to, że udzielają kredytów, deponenci będą mogli liczyć na znacznie niższe niż obecnie oprocentowanie swoich lokat, a liczba transakcji bezgotówkowych zacznie lawinowo spadać (te też będą obciążone dodatkowymi opłatami by zrekompensować bankom kolejny obowiązek podatkowy). Wzrost gospodarczy stanąć zatem może pod znakiem zapytania, wzrośnie liczba transakcji gotówkowych (a z tym od lat walczą banki i organizacje płatnicze), a wizja zielonej wyspy na mapie Europy wyparuje jak kamfora.
Podatek od banków nie jest złym pomysłem. Złym pomysłem jest natomiast jego przeznaczenie i sposób naliczania. Dyskusja na temat podatku trwa, ale rządzący nie są skłonni słuchać rad i sugestii, jak zwykle, co może doprowadzić do dużej zapaści gospodarczej.
Źródło: Gazeta Bankowa