Nowy poświąteczny tydzień GPW rozpocznie po 4 dniowej przerwie. Ostatnia sesja w środę nie miała znaczenia, bo nie zmieniła obowiązującego układu konsolidacji. W zasadzie w środę jakakolwiek zmienność WIG20 miała miejsce tylko do godziny 12-tej. Indeks na koniec dnia utrzymał minimalnym plus, ale opisywanie panującego w drugiej części dnia marazmu można sobie darować.
Rynki amerykańskie pracowały zarówno w środę jak i w Wigilię. Oba ni wykorzystały byki na doprowadzenie S&P500 na rekordowe poziomy, choć w danych makro trudno było znaleźć uzasadnienie takich zwyżek. W środę indeks Uniwersytetu Michigan był o jeden punkt niżej niż oczekiwano, a dodatkowo po rozpoczęciu sesji w Stanach poinformowano, że sprzedaż nowych domów w USA spadła o 11 proc. do poziomu 355 tysięcy, a więc najniższego od marca. Mimo to inwestorom to nie przeszkadzało i S&P500 został wyciągnięty z kanału trendu bocznego, w którym utrzymywał się od połowy listopada. Nie warto oczywiście mówić o kapitale, który dokonał tego wybicia, bo był iście świąteczny.
Dziś nie napływają na rynek żadne raporty makro, ale uwzględniając ostatnie dwa wyjątkowo dobre zamknięcia w Stanach powinniśmy zobaczyć przynajmniej próbę dociągnięcia WIG20 do poziomu 2400 pkt. Zmienność i zainteresowanie handlem może zwiększyć fakt, że dziś jest ostatni dzień w 2009 roku, kiedy inwestorzy mogą pomniejszyć podatek od zysków w wyniku realizacji straty, co wymaga sprzedaży nieudanych inwestycji. Nie przeceniał bym jednak znaczenia tego faktu, bo przecież przez ostatnie 9 miesięcy na rynku trwała hossa, więc trudno i o ewentualne straty.
W kontekście ostatnich zwyżek indeksów dość ciekawie wygląda ostatnia prognoza banku Morgan Stanley dotycząca rynku amerykańskich 10-letnich obligacji. Już w ostatnim tygodniu ich rentowność wzrosła z 3,5 proc. do 3,8 proc. i znalazła się najwyżej od sierpnia, a bank przewiduje w 2010 roku dalszy wzrost o kolejne 40 proc. nawet do 5,5 proc. Byłby to największy wzrost od 1999 roku, ale co istotniejsze podniosłoby to cenę 30-letniego kredytu hipotecznego w Stanach do co najmniej 7,5 proc. Taki wzrost ma być efektem sprzedaży ponad biliona dolarów w obligacjach przez USA w 2010 roku. Nie trudno się domyślić, że tak skokowy wzrost ceny kredytu doprowadzi do paraliżu światowych finansów, które nie mogą już liczyć na sterydy serwowane przez Dr. FED.
Źródło: AZ Finanse