W piątek na rynkach amerykańskich panowała olbrzymia nerwowość. Gracze przed rozpoczęciem sesji dostali prezenty. Miesięczny raport z amerykańskiego rynku pracy okazał się o wiele lepszy (wręcz szokujący) od prognoz, które mówiły o zmniejszeniu zatrudnienia o 130 tysięcy przy stopie bezrobocia 10,2 proc. Dowiedzieliśmy się, że zatrudnienie zmalało jedynie o 11 tysięcy przy stopie bezrobocia 10 proc. Poza tym w październiku zamówienia w przemyśle wzrosły o 0,6 proc. (oczekiwano 0,1 proc.), ale wagę tego raportu umniejszał duży wzrost zamówień w przemyśle lotniczym – to jednorazowy wyskok.
Prawdę mówiąc dane były niezwykle mało wiarogodne i wcale się nie zdziwię, jeśli za miesiąc zostaną zweryfikowane mocno w górę. Jak to możliwe, że 80 procent gospodarki zwalnia, co pokazał indeks ISM, a bezrobocie nie rośnie? Owszem, przed sezonem świątecznej sprzedaży musiało wzrosnąć zatrudnienie sezonowe, ale już w styczniu tego efektu nie będzie. Amerykanie zdawali się jednak wierzyć w te dane, bo nigdzie nie spotkałem się z takim rozumowaniem.
Takie dane dolara tym razem umocniły i to umocniły bardzo znacznie (blisko 1,5 procent spadku kursu EUR/USD). To była reakcja zgodna z książką: im lepsze dane tym mocniejszy dolar (bo rośnie prawdopodobieństwo podwyżki stóp) i kompletnie niezgodna z tą obowiązującą od początku kryzysu. Ostrzegałem wielokrotnie, że kiedyś wrócimy do książki, ale jeszcze nie wiemy, czy ta korelacja będzie kontynuowana. Potrzebny jest test następnych danych, bo parę tygodni temu też był taki jednorazowy wyskok (nie taki jednak silny).
Niezwykłe rzeczy działy się na rynku akcji. Pierwsza reakcja była bardzo pozytywna, wręcz euforyczna. Indeks S&P 500 bardzo szybko wzrósł o blisko dwa procent łamiąc opory techniczne. Jednak prawie natychmiast zaczął się osuwać, a po dwóch godzinach złamał się i wszedł w obszar wartości ujemnych. Strach przed szybszymi niż oczekiwano podwyżkami stóp i obawa o przecenę surowców będącą wynikiem procesu likwidowania carry trade (wynik umocnienienia dolara) wzmocniły siłę niedźwiedzi.
Wydawało się, że bardzo trudno będzie bykom wrócić do gry, ale indeks S&P 500 dwa razy uderzył w poziom 1.097 pkt. i zaczął rysować podwójne dno. To musiało zwiększyć popyt od techników. Indeksy przez ostatnie 1,5 godziny rosły. Zakończyliśmy dzień zwyżką S&P 500 o pół procent, a NASDAQ o blisko jeden procent. Takie zakończenie nie jest przegraną byków. Trend boczny na wykresie S&P 500 (od połowy listopada) nadal obowiązuje i to jest pewne.
GPW rozpoczęła piątkowa sesję neutralnie (kosmetycznym spadkiem). Wystarczyła jednak niewielka poprawa na innych giełdach europejskich i WIG20 zabarwił się na chwilę na zielono. Potem co prawda się lekko osunął, ale widać było, że czekania na dobry raport z rynku pracy w USA pomaga bykom opanować sytuację. Po publikacji danych WIG20 błyskawicznie wzrósł pokonując 2.400 pkt. Potem euforia trwała w najlepsze. Naszym bykom przysłużyło się to, że tak wcześnie kończymy sesję. Mało kto przewidział załamanie się wzrostów w USA. WIG 20 teoretycznie przełamał opory, ale według mnie było to tylko naruszenie, a nie prawdziwe przełamanie. Obrót był znowu mały, więc istotność przełamanie była żadna. Nie należy oczywiście oczekiwać przeceny, ale nie bardzo widzę możliwość dynamicznego wzrostu indeksów.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi