Kurs amerykańskiej waluty w stosunku do jena spadł do najniższego poziomu od 14 lat. Z kolei powrót EUR/USD poniżej poziomu 1,5 oznacza korektę na tej parze.
Przez rozpoczęciem wczorajszych notowań na rynku walutowym wydawało się, że wszystko jest klarowne – eurodolar nareszcie przebił w środę okrągłą granicę 1,50, ustanowił nowy szczyt, co oznaczało, że para będzie szła już tylko wyżej.
Zaskoczenie przyszło z niespodziewanej strony – Zatoki Perskiej. Dubai World państwowy fundusz inwestycyjny z Dubaju nie ma środków na spłatę obligacji o wartości 3,5 mld dol. i poprosił o przesunięcie terminu ich zapadalności. To rzuciło blady strach na inwestorów, którzy o ryzyku w krajach emerging marktets zapomnieli odkąd dolar stał się ich ulubioną walutą. Zobowiązania Dubai World sięgają bowiem 60 mld dol., a problem ze spłatą niewielkiej ich części może oznaczać, że fundusz będzie niewypłacalny. Ta logika może prowadzić jeszcze dalej – cały Bliski Wschód dosyć mocno się kredytuje, aby nadążać z czasem bardzo wysublimowanymi projektami infrastrukturalnymi jak np. sztuczna wyspa Palm Islands. Goldman Sachs podał na przykład, że mocno obecny w rejonie bank HSBC posiada 15 mld dol. pożyczek dla Zjednoczonych Emiratów Arabskich, z czego 3,47 mld do pożyczki na właśnie na nieruchomości.
Szykuje się chyba polowanie w Europie i na świecie na banki, które mają wysoką ekspozycję kredytową w tym rejonie.
Naturalnych ruchem po wczorajszych rewelacjach był powrót do bezpiecznego dolara. To sprawiło z kolei, że środowa duża zwyżka kursu eurodolara została całkowicie wczoraj zanegowana, a kurs spadł nieco poniżej poziomu 1,50. Podobna sytuacja – czyli lokalny szczyt, zwyżka euro, a potem zanegowanie tego ruchu przez dolara zdarzyła się 3 razy podczas obecnej mini-hossy i za każdym razem oznaczała korektę, czyli wzrost wartości amerykańskiej waluty.
W tle głównej pary walutowej ciekawie dzieje się na parze USD/JPY. Japoński jen zyskuje w stosunku do dolara, od dwóch dni szczególnie mocno, co doprowadziło tę parę do 14-letniego minimum. To znamienne, bo dotąd jen był główną walutą używaną do finansowania ryzykownych inwestycji, wydaje się, że pałeczkę przejmuje teraz „zielony”.
Mimo wszystko patrząc na analogie w ciągu ostatnich miesięcy wydaje się, że jeszcze przez kilka dni dolar powinien być mocniejszy, a przynajmniej na tyle silny, aby zastopować marsz w górę euro . Nie jest do dobra wiadomość dla złotego, który wczoraj wraz z innymi walutami rynków wschodzących tracił. Istnieje spora szansa jednak, że nasza waluta pozostanie relatywnie stabilna, czyli przy poziomach 4,16 zł za euro i ok. 2,8 zł za dolara. Pod warunkiem oczywiście, że strach na rynkach nie zamieni się w jakąś panikę. W miarę spokojni powinni być w tej sytuacji nasi kredytobiorcy zadłużeni we frankach: szwajcarska waluta bardzo mocno zyskała względem euro (poziomy najwyższe od pół roku), jednak SNB bardzo mocno pilnuje kursu – plotki o interwencji banku na rynku okazały się prawdą, SNB nie pozwolił na nadmierne umocnienie waluty.
Paweł Satalecki
Źródło: Finamo