Mimo wczorajszych spadków za oceanem, kiepskiej sesji w Azji i fatalnych nastrojów na europejskich parkietach, warszawska giełda wykazywała wyjątkową siłę. Nie była ona tak wielka, by doprowadzić do wzrostu indeksów, ale na tle „globalnego” pesymizmu byki zachowywały się bardzo odważnie.
Niewielkie obroty wskazują, że wzrost „kreowany” jest raczej przez rodzimych inwestorów i pokazują, że nie ma wielkiej chęci do pozbywania się akcji, nawet w obliczu zagrożenia płynącego z pogorszenia się nastrojów na świecie. A było ono wyraźnie widoczne i w ciągu dnia i po rozpoczęciu handlu za oceanem.
Polska GPW
Warszawscy inwestorzy srodze zawiedli się na Amerykanach. Nic nie wskazywało, by sesja za oceanem zakończyła się w tak kiepskich nastrojach. Trudno się więc dziwić, że czwartek zaczął się od spadków, tym bardziej, że i na głównych europejskich parkietach początek notowań był bardzo dla byków niekorzystny. Na tym tle nasze spadki nie wyglądały wcale groźnie. Indeks największych spółek tracił 0,74 proc. WIG zniżkował o 0,54 proc., mWIG40 o 0,6 proc., a wskaźnik najmniejszych firm o 0,2 proc. Najbardziej, po 1,3-1,7 proc., taniały akcje BRE, BZ WBK, Pekao i KGHM. Potem dołączyły do nich papiery PKN. Znów bardzo mocne były walory Telekomunikacji Polskiej, które po początkowym spadku o 0,4 proc. zdołały wyjść nad kreskę. Do nielicznych zyskujących na wartości należały papiery PGNiG.
Kupujący nie dawali jednak za wygraną i wciąż próbowali podciągnąć indeksy wyżej. Momentami udawało się to w przypadku WIG20, ale nie sposób nie zauważyć, że i wskaźnik najmniejszych firm skutecznie naśladował swego większego kolegę. Byki musiały zrezygnować z walki dopiero wówczas, gdy na Wall Street znów zagościły spadki.
Ostatecznie WIG20 stracił zaledwie 0,11 proc., a wskaźnik szerokiego rynku zyskał symboliczne 0,06 proc. Siłę odzyskały indeksy małych i średnich firm. mWIG40 wzrósł o 0,47 proc., a sWIG80 o 0,45 proc. Obroty wyniosły 1,23 mld zł.
Giełdy zagraniczne
Alfred Hitchcock miał wielki dar budowania atmosfery napięcia i formułowania nieoczekiwanych rozwiązań. Wall Street w ostatnim czasie wcale mu nie ustępuje. Wczoraj S&P500 zaczął nienajlepiej. Szybko się poprawił, przekraczając nawet upragniony poziom 1 100 punktów, by w końcówce paść na deski, położone prawie 20 punktów niżej. O nokaucie trendu trudno jeszcze mówić, ale coraz bardziej pachnie korektą.
W Azji spadki trwają już drugi dzień z rzędu. Jedynie Shanghai B-Share broni się przed nimi i dziś wzrósł o 0,44 proc. Ale Shanghai Composite zniżkował o 0,62 proc. Z podobną „dywergencją” między tymi wskaźnikami mieliśmy do czynienia także wczoraj. Nikkei spadł o 0,64 proc., a w ciągu dnia spadek był jeszcze większy. Po trwającym od początku października śmiałym marszu w górę, indeks japońskiej giełdy wyraźnie słabnie. Liderami spadków były indeksy w Bombaju i w Korei, tracące po 1,4 proc. oraz Tajwan, gdzie zniżka wyniosła 1,2 proc.
Na głównych europejskich parkietach wczorajsze wydarzenia na Wall Street zrobiły spore wrażenie. Na otwarciu DAX zniżkował o 1,6 proc., CAC40 tracił 1,2 proc., a FTSE spadał o 0,8 proc. W pierwszych godzinach handlu spadki nabrały przyspieszenia po opublikowaniu kiepskich wyników przez Ericssona. Zysk spółki zmalał aż o 71 proc. Nastroje na wszystkich europejskich parkietach były bardzo kiepskie. W ciągu dnia skala przeceny nieco się zmniejszyła, ale o powrocie optymizmu nie było mowy. Nad kreskę udawało się co jakiś czas wyjść jedynie indeksom w Warszawie i Moskwie.
Waluty
Wczoraj pękła wreszcie bariera 1,5 dolara za euro, ale tylko na chwilę. Spadki w końcówce sesji na Wall Street dodały amerykańskiej walucie siły. Dziś umacniała się nadal, ale do południa nie był to ruch specjalnie dynamiczny. Euro wyceniano na 1,496 dolara.
Wykres kursu dolara do złotego w ciągu ostatnich kilku dni przypomina sinusoidę. Rozpiętość między jej wierzchołkami wynosi prawie 4 grosze. Wczoraj ten dystans nasza waluta przebyła czterokrotnie. Wieczorem za dolara trzeba było płacić jedynie niecałe 2,77 zł. Dziś około południa prawie 2,8 zł. Euro drożało dziś momentami do niemal 4,2 zł, a franka można było kupić po 2,77 zł, o 2 grosze drożej, niż w środę. Do końca dnia zmiany były jedynie symboliczne. Jedynie euro staniało do 4,18 zł.
Podsumowanie
Nasz rynek najwyraźniej ma ochotę na wzrosty. Nie przejął się zbytnio ani wczorajszą przeceną za oceanem, ani bardzo złymi nastrojami na europejskich parkietach. Każdą okazję byki starały się wykorzystać, by podciągnąć indeksy w górę. W przypadku wskaźnika największych firm udawało się to kilka razy w ciągu dnia. Można więc mówić o poprawieniu wczorajszego szczytu. W tak trudnym otoczeniu można to uznać za duży sukces. O prawdziwej sile rynku można by jednak było mówić z większym przekonaniem, gdyby walka o nowe szczyty odbywała się przy większych obrotach, a zwyżki obejmowały grono szersze niż kilka największych spółek.
Roman Przasnyski
Źródło: Gold Finance