No i doczekaliśmy się korekty na warszawskim parkiecie. Na razie nie budzi ona większych emocji. Ani skala spadków, ani ich tempo nie dają najmniejszych podstaw do zakwestionowania tezy, że w krótkim terminie jesteśmy w trendzie wzrostowym.
Po 15-procentowym wystrzale indeksów odpoczynek jest rzeczą naturalną. Tak samo, jak naturalne jest, że postój odbywa się w rejonie ważnej strefy oporu – w rejonie 2000-2040 pkt. Przebicie tej strefy będzie miało na tyle duże znaczenie dla koniunktury w średnim terminie, iż obóz optymistów powinien się na to dobrze przygotować. Tu nie ma miejsca na fuszerkę.
W oczekiwaniu na decydujące starcie mieliśmy wczoraj w Warszawie spadek indeksu WIG20 o 1,8 proc. Dziś wystartujemy z poziomu 1994 pkt. Niewykluczone, że zaliczymy drugi dzień korekty, bo po sesji w USA trudno piać z zachwytu: Dow Jones zakończył handel 0,4 proc. na minusie. Zapewne kupujący będą próbowali jakichś akcji zaczepnych, ale dość wysokie obroty, które widzieliśmy w środę (1,35 mld zł), sugerują, że sprzedający nie zeszli tak całkiem do podziemia i potencjał do realizacji zysków jeszcze jest.
Dziś nie czeka nas zbyt wiele danych makroekonomicznych. Właściwie z istotnych dla światowych inwestorów wskaźników liczyć się będzie tylko sprzedaż detaliczna w Wielkiej Brytanii. Wieści z krajowego podwórka – sprzedaż detaliczna i stopa bezrobocia – przy dobrych wiatrach mogą mieć wpływ co najwyżej na rynek walutowy. Giełdowych inwestorów raczej nie rozgrzeją.
Jerzy Nikorowski
Źródło: Superfund TFI