Wtorkowa sesja na warszawskiej giełdzie potoczyła się niemal w stu procentach według przewidywalnego scenariusza. Zaczęło się na minusie, spadkiem indeksu WIG20 o 1,6 proc. Inaczej być nie mogło, bo rynek musiał jakoś zdyskontować słabe wyniki poniedziałkowej sesji za Oceanem.
Rzecz jasna oznaczało to spadek indeksu największych spółek poniżej 2000 pkt., ale takie ryzyko też wszyscy brali pod uwagę. A potem – i to też nikogo nie zdziwiło – nasi inwestorzy zaczęli odrabiać straty. Nie było nawet potrzeby zbliżania się do obszaru wsparcia zaczynającego się w okolicach 1900 pkt. Rynek odbił się w górę już 60 pkt. powyżej tej granicy.
Odrabianiu strat sprzyjały popołudniowe dane makroekonomiczne z amerykańskiej gospodarki. Liczba rozpoczętych budów domów wzrosła w maju o 17,2 proc., gdy oczekiwano tylko 7-procentowego wzrostu. I pewnie dzień skończylibyśmy na plusie, gdyby nie słabe wieści z frontu produkcji przemysłowej w USA, która spadła o 1,1 proc. To dlatego WIG20 na koniec dnia spadł o 1,35 proc. do poziomu niemal 1980 pkt.
Czy kolejna próba powrotu ponad granicę 2000 pkt. nastąpi już dzisiaj? To, niestety, wątpliwe. W świetle kolejnej nie najlepszej sesji w Ameryce rynki europejskie będą zapewne dążyły w kierunku kontynuacji korekty. Dodajmy, że korekty całkiem zrozumiałej po 30-40 procentowym wiosennym rajdzie indeksów w górę. Choć trzeba powiedzieć, że akurat nasz rynek mimo wszystko wygląda dość mocno. Każdy spadek o 1-1,5 proc. jest natychmiast wykorzystywany do uzupełniania portfeli. Trudno sobie wyobrazić jakąś głęboką korektę w Warszawie. Duża łatwiej kreślić scenariusz zakładający falowanie w strefie 1900-2000 pkt. i czekanie na kilka lepszych danych makro, które będą sygnałem do ponownego ruchu w górę.
Paweł Grubiak
Źródło: Superfund TFI