Od lutowego dołka warszawska giełda poszła w górę o ponad 40%. Jednak nie dla wszystkich taka zwyżka ma istotne znaczenie. Co więcej, można zaryzykować tezę, że dla większości osób nie ma ona większego wpływu na realizowane przez nich strategie.
Imponujące odbicie z ostatnich tygodni na warszawskiej giełdzie i na światowych rynkach akcji pobudziło dyskusję na temat lokowania w fundusze inwestycyjne. Jednak podejmowanie decyzji jedynie na podstawie zachowania rynku w niedalekiej przeszłości oznaczałoby powielanie błędów, które wiele osób doprowadziły do potężnych strat w czasie bessy.
Przyjrzeliśmy się, jak obecnie wygląda sytuacja osób, które dokonały inwestycji w kilku kluczowych momentach dla rynku akcji i co z tego wynika dla ich dalszego zachowania na rynku.
Długoterminowi spekulanci
To grupa osób, która skusiła się na inwestycje giełdowe w szczycie hossy, czyli w połowie 2007 r. Przypomnijmy, że wtedy do uniwersalnych funduszy akcji napływały gigantyczne środki. W maju 2007 r. blisko 1,4 mld zł, w czerwcu ponad 2,7 mld zł. Dalsze prawie 2,4 mld zł pozyskały wtedy fundusze małych i średnich spółek. Z ich punktu widzenia ostatni wzrost pozwolił jedynie zredukować pokaźne straty. Zmniejszyły się mniej więcej z dwóch trzecich do ponad połowy. W wyniku ostatniej zwyżki sytuacja uczestników niewiele się zatem zmieniła, gdyż straty są wciąż potężne. Uczestnicy nie mają więc powodów do wychodzenia z rynku. Ewentualny dalszy wzrost będzie zmniejszał ich straty. W razie powrotu zniżek mogą je wykorzystywać do „uśrednienia” ceny zakupu jednostek udziałowych w agresywnych funduszach.
Niedowiarkowie bessy
W innym położeniu są ci, którzy ulokowali środki na giełdzie po zakończeniu pierwszej silnej fali zniżkowej w styczniu 2008 r. Są oni w zbliżonej sytuacji, jak ci, którzy zainteresowali się inwestycjami giełdowymi 3 lata temu, choć podejmowali inwestycje w zupełnie innych warunkach. Pierwszym trudno było uwierzyć w zakończenie hossy i mocną przecenę potraktowali jako znakomitą okazję do kupna. Drugim trudno zarzucić błąd przy decyzji kupna, ale ich przykład jest potwierdzeniem, jak ważne nawet dla lokujących w dłuższym terminie jest to, by wiedzieć kiedy zamknąć inwestycję. Dzięki ostatniemu odbiciu straty inwestorów z obu grup zostały zredukowane z ponad 50% do około jednej trzeciej. Nie odrobili więc jeszcze nawet połowy strat. W związku z tym zalecenie dla nich może być podobne do tych, którzy lokowali w szczycie hossy.
Myślący, że jest tak źle, iż gorzej być nie może
Listopad 2008 r. przyniósł dużą falę napływu środków do funduszy akcyjnych. Pozyskały one wtedy ponad 2,3 mld świeżych środków. Osoby wtedy kupujące jednostki chciały wykorzystać paniczną wyprzedaż akcji, związaną z bankructwem Lehman Brothers. Sytuacja była tak zła, że wydawało się, iż gorzej być nie może. Stało się przeciwnie. Po pół roku od tamtych wydarzeń udało się wrócić do notowanego po tej wyprzedaży poziomu. To pozwoliło odrobić straty. Niektórym wyjść na plus i pokryć opłatę dystrybucyjną. Dzisiaj mają okazję wyjść z rynku lub ograniczyć zaangażowanie w agresywnych inwestycjach, jeśli przekonali się, że nie są one na ich nerwy, albo mają zbyt ryzykowny portfel względem swojej skłonności do ryzyka.
Nieliczni szczęśliwcy
Jeszcze inaczej jest w przypadku tych, którzy kupowali w okolicach tegorocznego dołka i teraz cieszą się dużymi zyskami. Jeśli mają bardziej spekulacyjne nastawienie, mogą zrealizować całość lub część zysków i poczekać na kolejną okazję do zakupów lub potwierdzenie zmiany trendu na zwyżkowy. Jest prawdopodobne, że rynek będzie potrzebował czasu na to, by zweryfikować swoje optymistyczne założenia dotyczące wyraźnego ożywienia koniunktury gospodarczej w II połowie tego roku, na których opierały się zwyżki na giełdach.
Nowicjusze
Wciąż jest też grupa osób zastanawiająca się nad tym, czy nadszedł już czas na bardziej agresywne inwestycje. Dla nich receptą jest systematyczne tworzenie mocno zdywersyfikowanego portfela funduszy, najlepiej podczas giełdowych zniżek.
Krzysztof Stępień
główny ekonomista Expandera
Źródło: Expander