W USA liczyły się w poniedziałek trzy rzeczy: propozycja General Motors, świńska grypa i technika. Poza tym żadnych istotnych informacji nie było. Oczywiście na czołówkach komentarzy jest grypa, ale to według mnie nie sama choroba popsuła nastroje, a nadanie zbyt dużej wagi tej sprawie przez media.
Owszem, Meksykowi ta epidemia zaszkodzi (choćby turystyce), ale wątpliwe jest, żeby miała olbrzymie znaczenie dla reszty świata. Nie znaczy to, że można o sprawie zapomnieć – trzeba rozwój sytuacji monitorować, ale nie można (przynajmniej na razie) popadać w przesadę. W miarę sensowne są spadki cen akcji linii lotniczych i firm turystycznych.
Taka też, bardzo logiczna była reakcje rynków akcji w USA. Po początkowej przecenie indeksy bardzo szybko wróciły nad kreskę. Wtedy to pomagały im informacje napływające z General Motors. Firma zaproponowała wymianę swoich obligacji (27,2 mld dolarów) na akcje. Zarząd chce, żeby rząd przejął więcej niż 50 procent akcji za połowę zadłużenia firmy (w stosunku do rządu). Poza tym UAW (związek zawodowy) miałby objąć akcje za co najmniej 50 procent długu jaki GM ma w stosunku do Voluntary Employee Beneficiary Association (VEBA), czyli funduszu zdrowotnego dla emerytów. Wtedy to związki miałby 39 procent akcji GM. Co prawda analitycy mówią, że komitet wierzycieli takiej oferty nie przyjmie, bo związki dostają zbyt dobre warunki, ale GM ostrzegł wierzycieli, że w razie zlekceważenia tej oferty spółka może zbankrutować, więc wygląda to na ofertę nie do odrzucenia. Nic dziwnego, że kurs GM rósł około 20 procent.
Dochodzimy do trzeciego czynnika, czyli analizy technicznej. Indeks S&P 500 rósł i zbliżył się znacznie do poziomu 870 pkt. (przypominam, że na 875 pkt. jest bardzo poważny opór techniczny), osunął się, znowu zaatakował 870 pkt. i znowu nie dał rady. Wtedy to powstała, bardzo widoczna na wykresie dziennym, formacja podwójnego szczytu, co dało sygnał sprzedaży i indeksy zaczęły spadać. To właśnie (strach przed oporem) był najważniejszy w czasie tej sesji. Indeksy spadły po około jeden procent i na dwie godziny przed zakończeniem sesji rozpoczęło się wyczekiwanie na ostatnie 30 minut. Owszem, byki wtedy zaatakowały, ale bez przekonania, wiec indeksy spadły. Nie były to spadki znaczące, ale oddaliły indeks S&P 500 od poważnego oporu. Obraz techniczny rynku się nie zmienił.
GPW też rozpoczęła sesję mocnym spadkiem indeksów. Problem „meksykanki” i niemieckich banków popsuł nastroje w Europie, a to zaszkodziło i naszemu parkietowi. Wydawało się, że nasi gracze, pamiętając to, co działo się w czasie epidemii SARS nie bardzo wierzyli, żeby grypa mogła sprowadzić na USA przecenę. Dlatego też przez dłuższy czas najmniejsze pozytywne drgnięcie indeksów w Niemczech przekładało się na redukcję spadku WIG20. MWIG 40 tracił symbolicznie. Właściwie po pierwszym ataku byków WIG20 zaczął się stabilizować na poziomie o około jeden procent niższym od piątkowego zamknięcia.
Jednak nie udało się utrzymać rynku w tak olimpijskim spokoju. Po godzinie 14.00 WIG20 załamał się. Podobnie zachował się węgierski BUX i czeski PX-50, co sygnalizuje, że za spadkiem stały fundusze zagraniczne. Po rozpoczęciu sesji w USA wszystkie te indeksy ruszyły na północ, ale WIG20 zakończył jednak sesję spadkiem. Podkreślić jednak trzeba, że był to spadek na mini-obrocie, czyli mało wiarogodny. Nie zmienia to postaci rzeczy, że kolejny spadek znacznie zwiększyłby prawdopodobieństwo powstania podwójnego szczytu.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi