W USA, po szaleńczych zwyżkach indeksów podczas wtorkowej sesji, byki stały przed trudnym zadaniem pokazania całemu światu swojej siły. Oczywiste było, że przedłużenie wzrostów indeksów znacznie zwiększyłoby szansę na dłuższe odbicie, a duże spadki zmniejszyłoby je prawie do zera. Było o co walczyć. W środę nie było w kalendarium żadnych danych makroekonomicznych, więc rynki kierowały się nastrojami i kolejnymi wypowiedziami VIP-ów.
Na początku sesji kolejny raz to banki prowadziły indeksy na północ. I znowu wszystko opierało się na słowach. Timothy Geithner, sekretarz skarbu, w wywiadzie telewizyjnym powiedział, że zasilając kapitały banków będzie chciał wymusić na nich szybszą wyprzedaż trujących aktywów. Bardzo to ogólnikowe i nic nie niosące, ale czasem takie słowa mogą wystarczyć, jeśli rynek jest w „byczym” nastroju. Niewielką pomocą dla byków było uruchomienie przez Kongres 410 mld USD, które mają zwiększyć popyt wewnętrzny. Poza tym pozytywem było to, że UBS podniósł rekomendację dla Hewlett-Packard do „kupuj”. Nie były to czynniki, które zmuszałyby do kupna akcji.
Poza tym spadek ceny ropy bardzo zaszkodził bykom, bo przeceniał akcje w sektorze paliwowym. Nie to jednak było najważniejsze. Rynek po prostu nie miał nowych impulsów do wzrostu. Słowa Geithnera były zdecydowanie niewystarczające w związku z czym pozostawała walka oparta o przekonania. W środę bardziej odważnie wypowiadali się analitycy twierdzący, że nic się nie zmieniło, że nadal problemy stojące przed gospodarką USA są olbrzymie, a kupowanie akcji na dłużej nie ma jeszcze sensu.
Nic dziwnego, że po sporym wzroście indeksy już po 30 minutach zaczęły się osuwać i na 3 godziny przed końcem sesji indeks S&P 500 zabarwił się na czerwono. Potem indeks oscylował wokół poziomu wtorkowego zamknięcia, ale ostatnia godzina sesji należała do popytu. Indeksy rosły i nie było już widać nawet śladu poważnej walki. Być może pomogły posiadaczom akcji wypowiedzi Jamie Dimona, szefa JP Morgan Chase, który chwalił plan pomocy kredytobiorcom i twierdził, że USA do końca roku wyleczą swój system bankowy. Poza tym stwierdził, że jego bank tez (tak jak Citi) miał zyski w pierwszych dwóch miesiącach tego roku. Na tym etapie taki pretekst był wystarczający, żeby zachęcić do kupna akcji. Kolejny wzrost indeksów (niewielki w przypadku S&P 500) to plus dla byków, ale pamiętać trzeba, że teraz rynek wyprzedany już nie jest – potrzebne będą poważne impulsy, żeby przedłużyć tę zwyżkę. Meldunek kolejnego banku o zysku w styczniu i lutym już nie wystarczy.
GPW rozpoczęła sesje sporym wzrostem, ale potem korekta na innych giełdach doprowadziła do szybkiego zwrotu WIG20. Trwało to jednak bardzo krótko. Znaczna poprawa na rynkach europejskich już po 2 godzinach zachęciła byki do ataku i poziom 1.500 pkt. został z łatwością przełamany. WIG20 rósł już prawie 3 procent, ale wtedy indeksy w Europie zaczęły redukować skalę zwyżki, a to przełożyło się na stabilizację w Polsce. Dopiero po rozpoczęciu sesji w USA doszło do gwałtownych zmian indeksów.
Początkowa, niewielka korekta w Stanach wywołała u nas ucieczkę popytu, która zamieniła się w szarżę byków jak tylko indeksy w USA zaczęły znowu rosnąć. Na rynku widać było jednak dużą niepewność. Niepewność zrozumiałą, bo kolejny wzrost indeksów w USA znacznie zwiększałby prawdopodobieństwo korekty już w czwartek. Skoro tak to kupujący u nas akcje narażali się na kupowanie ich tuż przed korektą. Nic dziwnego, że WIG20 wzrósł jedynie o 1,4 procent.
Po wczorajszej sesji w USA indeksy w zasadzie powinny u nas rozpocząć sesję wzrostem, ale spadek indeksów w Azji I zniżkujące kontrakty na amerykańskie indeksy zapewne nie pozwolą na optymizm. Gdyby jednak się pojawił to obawiam się, że bardzo szybko się on wypali, bo rynek będzie się bał danych o sprzedaży detalicznej w USA. Dopiero po publikacji tych danych będziemy reagowali na impulsy płynące z innych giełd. Do publikacji danych nie ma specjalnie sensu przejmować się tym, co zobaczymy na rynku.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi