Początek czwartkowych notowań był neutralny, a więc inny niż wszystkie sesje tego tygodnia kiedy jedna ze stron giełdowej rozgrywki rozpoczynała z wyraźną przewagą by w końcówce utracić zdobyty teren.
Tym razem mimo porannego ogłoszenia wyników m. inn. przez TPSA, PKO BP czy ORLEN brakowało konkretnego impulsu. Same raporty finansowe największych spółek nie znajdowały odzwierciedlenia w notowaniach. Gracze jedynie surowej potraktowali ORLEN, który najwięcej tracił, ale trudno o większą zachętę odsprzedaży akcji niż ogłoszenie straty netto rzędu 3 mld złotych.
Wydarzeniem sesji europejskiej było ogłoszenie przez bank Royal Bank of Scotland największej kwartalnej straty w historii Wielkiej Brytanii. Bank stracił 24,1 mld funtów (34 mld dolarów), a ponad 760 mld dolarów w różnych aktywach przekaże do nowo tworzonego oddziału w którym będą wszystkie ryzykowne instrumenty. Dodatkowo RSB wycofa się aż z 36 na 54 krajów w których prowadzi działalność. To kolejny duży cios dla bankowości europejskiej, która jeszcze rok temu wydawała się bezpieczna od problemów amerykańskich.
Miliardowe straty nie znalazły odzwierciedlenia na parkietach. Co prawda podaż zaczęła śmielej spychać indeksy na niższe poziomy, ale wszystkie zachodnie giełdy odnotowywały wzrosty. Nawet WIG20, który zszedł na minusy, szybko złapał drugi oddech i przeszedł na zieloną stronę głównie za sprawą zwyżkującego o 6 proc. KGHM. Od tego czasu rynki zastygły w oczekiwaniu na dane z USA.
Pierwsza informacja nie była dobra. Ogłoszona strata General Motors wyniosła w 2008 roku niemal 31 mld dolarów, co jest drugą największą stratą koncernu w 100 letniej historii (większa była tylko w 2007 roku). Oczekiwano dwukrotnie mniejszych problemów, ale rynki solidarnie zignorowały tak duży spadek przy ogólnym kompromisie, że GM i tak będzie uratowane przez rząd i przetrwa nawet największe kłopoty. Dalej opublikowano tygodniową liczbę nowych bezrobotnych w USA, która również bije rekordy (667 tysięcy) oraz informację o spadku o 5,2 proc. zamówień na dobra trwałego użytku, których ilość znajdują się obecnie najniżej od 6 lat. Na koniec rynki dobiła informacja o spadku sprzedaży nowych domów w USA do minimum nie widzianego co najmniej od 46 lat.
Myliłby się jednak ten kto sądził, że taka mieszanka danych wywoła spadki! Godzinę przed zamknięciem rynki europejskie ruszyły do góry a WIG20 pozostał w czołówce wzrostów zyskując ostatecznie 3,5 proc. Zachód również zakończył optymistycznie. Sesja przebiegła identycznie jak w środę z tą różnicą, że ostatnie minuty należały od byków a nie do niedźwiedzi. Ostatnio wszystko rozgrywa się w ostatnich minutach i żadne dane makro czy też raporty z firm nie mają najmniejszego znaczenia. Liczą się nastroje, a te wczoraj na koniec były dobre, bo amerykańskie rynki otworzyły się na plusach. Końcówka w USA nie była jednak równie dobra. Indeksy zakończyły spadkiem o 1,5 proc. Po części wynikało to z propozycji budżetu Stanów na 2009 r., który przedstawił prezydent USA. Projekt przewiduje deficyt wysokości 1,75 biliona USD, czyli ponad 12 proc. PKB USA .To byłaby największa dziura budżetowa świata. To największe zadłużenie od czasów drugiej wojny światowej, a Obama ma ambitny plan ograniczyć te wydatki do zaledwie 3 proc. PKB w ciągu 3-4 lat, ale to na razie bardziej życzenia niż rzeczywistość ekonomiczna. Prognozy na 3 lata w przyszłość w tej chwili wydają się równie realne jak fatamorgana.
Jednak nawet tak duże wydatki nie były w stanie poprawić nastrojów graczy, bo zbyt mała część z nich jest przeznaczona na pomoc dla sektora finansowego. Dzisiejsza sesja ponownie rozegra się w ostatniej godzinie i będzie całkowicie uzależniona od odczytu PKB w USA za czwarty kwartał. Wynik mniejszy niż prognozowane -4,9 proc. przyjęty zostanie optymistycznie a gorszy znacznie wzmocni obóz niedźwiedzi.
Paweł Cymcyk
Analityk
A-Z Finanse
Źródło: AZ Finanse