„Tak szybki rozwój rynku kart kredytowych oznacza, że zarówno banki, jak i klienci zaakceptowali i docenili ich funkcjonalność. Karty kredytowe to wbrew pozorom produkty dość złożone. Oprócz funkcji rozliczeniowej stanowią najprostszą i najszybszą formę kredytowania, a pakiety usług dodatkowych obejmują, w zależności od rodzaju karty i oferenta, ciekawe rozwiązania ubezpieczeniowe, usługi assistance, programy rabatowe, a dla karty wyższej półki – także rozwiązania typu concierge dostępne do niedawna tylko w ramach usług bainkowości prywatnej.”, czytamy w dzienniku.
„Karty mają średnio 15 czy 20 cech. spośród których każdy klient może wybrać dla siebie te najważniejsze. W praktyce użytkownicy korzystąją tak naprawdę z najwyżej dwóch, trzech z nich i niekoniecznie wybierają kartę w banku, w którym są obsługiwani, ale raczej w instytucji, która dostarczy im konkretny zestaw preferowanych funkcjonalności. Użytkownicy kart dzielą się pod względem ich wykorzystania na dwie główne grupy. Z jednej strony są to osoby, które korzystają z karty głównie jako narzędzia transakcyjnego, a rzadziej się kredytują. Dla tych użytkowników ważna jest strona rozliczeniowa kart, ich bezpieczeństwo, ale też usługi dodatkowe, czyli ubezpieczenia czy pakiety assistance. W takim przypadku mniejsze znaczenie ma poziom oprocentowania czy możliwość spłaty kredytu na raty. Druga grupa użytkowników decyduje się na karty z uwagi na ich aspekt kredytowy. Szukając rozwiązania dla siebie, biorą pod uwagę przede wszystkim oprocentowanie, koszty wypłaty gotówki czy długość okresu bezodsetkowego […].”, pisze dziennik.
Do końca tego roku w portfelach Polaków może znaleźć się łącznie nawet 10 milionów kart kredytowych, a zadłużenie może przekroczyć 13 miliardów złotych. Karty kredytowe stają się coraz chetniej wybieranym produktem bankowym. Jednak ich posiadacze powinni pamiętać, że jest to jedna z najdroższych form kredytowania swoich wydatków. Już teraz z tytułu odsetek od zadłużenia banki pobierają ponad 100 milionów miesięcznie.
Wiecej na ten temat w „Dzienniku”.
Na podstawie: Joanna Zielewska