„Przede wszystkim banki, reklamując lokaty, podają oprocentowanie brutto, czyli przed potrąceniem 19-proc. podatku Belki. A to oznacza, że z depozytu na 8 proc. wkieszeni zostaje niecałe 6,5 proc. Poza tym należy też pamiętać o wspomnianej już inflacji, którą trzeba uwzględnić, kalkulując realne zyski […].”, czytamy.
Analityk podkreśla, że nie można porównywać oprocentowania oferowanych aktualnie lokat z obecną inflacją. „Przecież są całkiem inaczej umiejscowione w czasie. Inflacja to miara tego, co się stało z cenami przez ostatni rok, a oprocentowanie lokat mówi, ile można zarobić w przyszłości. Patrząc na aktualną ofertę lokat, trzeba uwzględnić przyszłą inflację. Prognozy ekonomistów są jednak dosyć rozbieżne. Są tacy, którzy spodziewają się, że za rok wskaźnik wzrostu cen nadal będzie powyżej 4 proc. Ale znajdziemy również takich, którzy liczą, że zejdzie poniżej 3 proc. Gdyby założyć poziom 3 proc., to okaże się, że realny zysk z rocznej lokaty na 8 proc. uwzględniający podatek Belki przekroczy 3 proc. Nie jest to kwota imponująca, ale taka jest depozytowa rzeczywistość. W tych realiach rynkowych to naprawdę wysoka stopa zwrotu.”, pisze Ostrowski.
Załamanie koniunktury na giełdzie spowodowało, że do łask oszczędzających ponownie wróciły tradycyjne depozyty bankowe. Po serii podwyżek stóp procentowych renesans przeżywają lokaty terminowe i rachunki oszczędnościowe. Dziś lokaty kuszą zyskiem przekraczającym 8 proc., a na rachunku oszczędnościowym można zarobić do 6 proc.
Więcej na ten temat w „Rzeczpospolitej”.
Na podstawie: Mateusz Ostrowski