W tym tygodniu rozstrzygną się losy projektu przepisów wprowadzających limit oprocentowania kredytów i pożyczek w obrocie gospodarczym w Polsce. Wczoraj rozpoczęło się ostatnie posiedzenie Sejmu, na którym są rozpatrywane projekty nowych ustaw. Wiele wskazuje na to, że posłowie zagłosują za wprowadzeniem górnego pułapu oprocentowania, na poziomie odpowiadającym czterokrotności stopy lombardowej NBP, obecnie – 26%. Czy duże banki, notowane na warszawskiej giełdzie, mają się czego obawiać? Zdaniem analityków, niekoniecznie.
– Giełdowe banki zarabiają na innych typach kredytu niż te, na które wpływ miałyby projektowane przepisy – powiedział Marcin Jabłczyński, analityk CA IB Securities. Popularnością cieszą się przede wszystkim kredyty mieszkaniowe, zwykle denominowane w walutach obcych. Takie kredyty, jeśli są udzielane w złotych, to ich oprocentowanie zależy od stóp obowiązujących na rynku międzybankowym.
Jak podaje „Parkiet” szybko rosnącym segmentem są jednak karty kredytowe, których oprocentowanie przekracza często 30%. – W tym wypadku banki musiałyby ograniczyć oprocentowanie – stwierdził M. Jabłczyński.
Według „Parkietu” straty z pewnością odczułyby banki udzielające pożyczek gotówkowych. Wśród instytucji notowanych na giełdzie szczególnie narażony byłby Bank Handlowy, rozwijający szybko sieć CitiFinancial. Pozostali gracze, którzy zostaliby dotknięci limitem oprocentowania, nie są notowani na warszawskiej giełdzie.
Nie przejmując się konsekwencjami przepisów „antylichwiarskich” dla poszczególnych banków, analitycy przewidują, że proponowane przepisy nie będą skuteczne. – Można się spodziewać, że instytucje finansowe szybko nauczą się obchodzenia zakazu, jak w świecie islamu. Na przykład poprzez operacje typu buy-sell-back: „kupię talerz za 50 zł, a ty odkupisz go ode mnie za 150 zł – mówi jeden ze specjalistów.