Odwrót nastąpił koło południa, kiedy to bank słowacki interweniował w obronie korony. Bardzo zastanawiające było to, że złoty odzyskiwał siły, mimo że forint nadal tracił. Co prawda przez cały dzień trwały dyskusje na temat niedoszłego procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej, ale nie widziałem ich wpływu na rynek. Można nawet powiedzieć, że kiedy premier Kazimierz Marcinkiewicz zapowiedział, że zaproponuje Zycie Gilowskiej powrót na stanowisko wicepremiera od spraw gospodarczych to złoty osłabł. Ta polityczna tragikomedia przechodząca miejscami w groteskę nie ma według mnie żadnego wpływu na rynek. Wielu ekonomistów twierdzi, że gdyby profesor Gilowska wróciła na stanowisko wicepremiera to pomogłoby to złotemu i generalnie rynkom. Mam inne zdanie – reakcji nie zobaczyliśmy w ogóle. Powrót (bardzo mało prawdopodobny) bardzo osłabionej politycznie pani wicepremier nie miałby żadnego znaczenia dla rynków. Dzień zakończyliśmy wyraźnym osłabieniem złotego do euro i lekkim wzmocnieniem do dolara. To był wynik wzrostu kursu EUR/USD po komunikacie FOMC.
Na WGPW sesja rozpoczęła się od wzrostu cen akcji. Bardzo szybko jednak, mimo dobrych nastrojów panujących w Europie, podaż przystąpiła do realizacji zysków. Nie było to jednak nic groźnego. Raczej oznaczało po porostu przejście do marazmu. Mimo kolejnego wzrostu ceny ropy traciły akcje PKN Orlen. Zaszkodziła chyba informacja, z rosyjskiego dziennika „Wriemia Nowostiej”. Według tej gazety Łukoil z powodu braku rentowności ograniczy dostawy ropy naftowej do rafinerii w Możejkach (kupuje ją PKN Orlen. Gdyby to była prawda to sygnalizowałoby, że Rosja zrobi wszystko, żeby Orlenowi zaszkodzić, a to nie jest dobra informacja dla spółki. Sesja skończyła się niewielkim spadkiem indeksów, co nie ma najmniejszego znaczenia.
Dzisiaj i u nas dojdzie do publikacji raportu makroekonomicznego. Nie wydaje mi się jednak, żeby bilans płatniczy za 1. kw. wywarł większy wpływ nawet na rynek walutowy (chociaż dobre dane mogą lekko złotego wzmocnić). Dla rynku akcji jest to raport bez większego znaczenia. Po wczorajszym szaleństwie na sesji w USA, kiedy surowce (ropa, miedź) drożeją i do tego kończy się półrocze rynek nie ma w właściwie wyboru i musi mocno wzrosnąć. I tylko to mnie nieco niepokoi, według zasady, że GPW nie lubi rozwiązań oczywistych. Dlatego też nie zalecałbym kupowania akcji na otwarciu sesji. Trzeba przeczekać euforią i dać kurzowi opaść. Szansa na letnią hossę jest jednak coraz większa, a sygnały kupna obowiązują.
Każdy pretekst jest dobry do wywołania zwyżki w końcu półrocza
Przed posiedzeniem FOMC na świecie panowały optymistyczne nastroje. Indeksy giełdowe rosły, a dolar lekko się wzmacniał. Nie zaszkodziła mu nawet zbytnio informacja o potwierdzeniu przez Zjednoczone Emiraty Arabskie woli przewalutowania 10 procent swoich rezerw (około 24 mld USD) na euro. Optymizm rósł z każdą godziną, co przed końcem półrocza wcale dziwne nie było. Indeksy w Eurolandzie wzrosły powyżej dwóch procent i wlały otuchę w serca posiadaczy akcji.
W USA rynki finansowe czekały z nadzieją na komunikat FOMC. Przed nim opublikowany został ostateczny raport o wzroście PKB. Nie wywołał on żadnych reakcji. PKB wzrósł o 5,6 proc. i było to dokładnie zgodne z prognozami. Okazało się jednak, że deflator (miara inflacji) po ostatniej weryfikacji wzrósł o 3,1 proc., a przedtem szacowano ten wzrost na 3,3 proc. Takie dane musiały osłabić dolara i pomoc akcjom. Nie zmieniła niczego publikacja tygodniowej zmiany bezrobocia w USA – ilość bezrobotnych była nieco wyższa od prognoz.
Co prawda potem dolar odzyskał nieco ze swojej siły, ale rentowność obligacji jednak spadała, a ceny surowców (miedzi, ropy, złota) rosły. Widać było, że czekano na „gołębi” komunikat FOMC. Jeszcze we wtorek obawiano się, że będzie „jastrzębi”, a w czwartek już obawa znikła. To oczywiście jest ironia, bo tak naprawdę rynek szukał tylko pretekstu do sprowokowania zwyżki na koniec półrocza. We wtorek fundusze wyprzedały akcje, których nie chcą mieć na swoich rachunkach w piątek (taki jest dzień rozliczenia), a w czwartek już kupowano dobrze zachowujące się ostatnio akcje, żeby pokazać dobre zakończenie miesiąca, kwartału i półrocza.
Widać było tę chęć do kupna akcji po ogłoszeniu komunikatu FOMC, kiedy rynki wręcz eksplodowały – pamiętajmy jednak, że często prawdziwą reakcję widzimy następnego dnia. Decyzja była standardowa (podwyżka o 25 pb.). W ten sposób znikły obawy (według mnie sztuczne) o to, że Fed podniesie stopy o 50 pb. W samym komunikacie nie było dosłownie nic nowego. Jak się z niego wycisnęło rzeczy nieistotne to zostawała informacja mówiąca, że wzrost gospodarczy lekko zwalnia, inflacja rośnie, ale jest pod kontrolą, a FOMC podejmie odpowiednie decyzje po analizie kolejnych danych makroekonomicznych. Innymi słowy było w nim to, co powinno być i ani słowa więcej. Amerykańscy komentatorzy piszą, że komentarz był mniej „jastrzębi” niż oczekiwano, ale bardziej jastrzębi przecież być nie mógł, bo gdyby sytuacja takie nastawienie uzasadniała to stopy już teraz wzrosłyby o 50 pb. Dopatrywanie się w tym komunikacie śladu zapowiedzi zakończenia cyklu podwyżek jest według mnie grubym nieporozumieniem.
Rynki potrzebowały pretekstu (jestem tego pewien) i go dostały. Reakcja była oczywista – ceny obligacji wzrosły (rentowność spadła), ale niewiele, co sygnalizuje, że ten rynek jest rozsądny, dolar osłabł, a indeksy giełdowe rosły wręcz euforycznie. Nie ma nawet sensu omawiać, co i dlaczego podrożało, bo to nie ma najmniejszego sensu. Następne posiedzenie FOMC będzie miało miejsce dopiero w sierpniu, a rynek dostanie w międzyczasie jeszcze sporo danych. Otwiera się okno, w którym akcje mogą nadal drożeć.
Po sesji w USA wyniki kwartału podały Palm i RIM. Pierwsza spółka bardzo zawiodła, druga ucieszyła. Dzisiaj również może dojść do negatywnej reakcji na akcjach Microsoft. Już wczoraj poinformował on, że premierę Office 2007 przekłada z końca tego roku na początek następnego, ale na fali ogólnej euforii cena akcji wzrosła o 1,3 proc. Dzisiaj powinna spadać. Czekamy na dane makro, ale jakie by one nie były to w ostatnim dniu półrocza w najgorszym wypadku powinno dojść do lekkiej korekty.
Kończymy burzliwy tydzień publikacjami licznych raportów makroekonomicznych. Przed południem dowiemy się, jakie nastroje panują w strefie euro. Uważam jednak, że publikacja licznych indeksów nastroju (konsumentów, biznesu i w całej gospodarce) nie będzie miała większego wpływu na rynki. Prawie nigdy nie reagują one na te dane, a jeśli nawet reagują to nie jest to trwała reakcja. Teoretycznie duże znaczeni może mieć publikacja raportu o inflacji w strefie euro, ale tylko wtedy, gdyby znacznie odchyliła się od prognozowanego poziomu 2,5 proc. Większy wzrost inflacji wzmocniłby euro i zaszkodził akcjom.
Po południu zaczną się większe emocje, bo w USA też dojdzie do publikacji trzech raportów. Zazwyczaj rynek patrzy na wydatki Amerykanów, bo im więcej wydają tym lepszy jest stan gospodarki. Od dłuższego czasu gracze analizują jednak również dane o przychodach, bo im są większe tym większe jest prawdopodobieństwo wzrostu inflacji, a to zwiększałoby prawdopodobieństwo dalszego wzrostu stóp procentowych. Zapowiadany jest niewielki wzrost przychodów, ale gdyby znowu wzrosły na przykład o 0,5 proc. to mogłoby akcjom zaszkodzić, a dolara wzmocnić.
Publikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan nie powinna mieć większego znaczenia, bo są to dane weryfikujące stan z połowy miesiąca, a poza tym we wtorek publikowany był podobny indeks Conference Board, co już rynek znieczuliło. Ostatnim indeksem będzie Chicago PMI, który pokazuje, jaka jest sytuacja w regionie. Zapowiadany jest mały spadek i jeśli subindeks cenowy nie wzrośnie to takie dane będą przyjęte ze spokojem. Najgorszy układ dla akcji to wyraźny spadek indeksu głównego i wzrost subindeksu cenowego.
Komentarz przygotował
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi