Gdyby nie okres przedświąteczny i związany z nim znaczny spadek aktywności inwestorów to reakcja rynków na publikację raportów makroekonomicznych byłaby bardziej zdecydowana niż ta, którą obserwowaliśmy w czwartek. Ta uwaga szczególnie odnosi się do rynku walutowego, który nie reagował na dane makro tak jak powinien był reagować, czyli osłabieniem dolara. Być może, oprócz płytkości rynku, wytłumaczeniem relatywnej siły dolara jest też informacja telewizji ABC News, która twierdziła, że londyńscy policjanci obawiają się zamachów terrorystycznych podczas świąt Bożego Narodzenia. Od kilku miesięcy dolar znowu wzmacnia się wtedy, kiedy gdzieś na świecie (nie w USA) pojawiają się zagrożenia terrorystyczne lub geopolityczne.
Wróćmy do danych makro, które były bardzo słabe. Raport o amerykańskim PKB i miarach inflacji z trzeciego kwartału mógł nieco zaskoczyć graczy, bo dane były weryfikowane już po raz drugi i wydawało się, że zmian nie będzie. Okazało się jednak, że PKB wzrósł nie o 2,2 proc., a tylko o 2 proc. Deflator (miara inflacji) wzrósł o 1,9, a nie o 1,8 proc. PCE bazowy (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności) nie został zweryfikowany – pozostał na poziomie 2,2 proc. i to był jedyny pozytyw. Wzrost PKB był najniższy od czwartego kwartału 2005, kiedy to USA zaszkodził atak huraganu Katrina. Słabsze od prognoz były też dane z rynku pracy. W ostatnim tygodniu ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła o 315 tys. (oczekiwano 306 tys.).
Drugi zestaw danych też nie mógł ucieszyć. Co prawda indeks wskaźników wyprzedających (LEI) wzrósł o 0,1 procenta, ale to nikogo nie zmusiło do reakcji – te dane są kompletnie niewiarogodne. Za to bardzo zmartwił inwestorów raport Fed z Filadelfii. Główny indeks opisujący aktywność gospodarki w regionie niespodziewanie spadł aż do poziomu – 4,3 pkt. Po jednym miesiącu przerwy region znowu pogrążył się w recesji.
W normalnej sytuacji taki zestaw danych powinien bardzo przecenić dolara. Tak się nie stało, a amerykańska waluta nawet umocniła się kosmetycznie do euro. Taka niechęć do wzrostu kursu EUR/USD zaszkodziła cenie złota. Spadały też ceny innych surowców. Słabość gospodarki USA zaszkodziła przede wszystkim miedzi, która od strony technicznej wygląda wręcz fatalnie, ale staniała też ropa. Mówiło się o ciepłej zimie, ale ja bym to między bajki włożył. Chodzi przede wszystkim o spowolnienie gospodarki.
Słabe dane makro, spadki cen surowców i słabe raporty Nike oraz Bed, Bath & Beyond szkodziły rynkowi akcji, ale wolumen był bardzo mały, a chęć do wywołania prawdziwej przeceny żadna. Spadek indeksów nie ma większego znaczenia, ale dane makro warto zapamiętać. Wrócimy do nich w przyszłym roku.
Przedświąteczny piątek powinien być bardzo spokojnym dniem, ale klika raportów makroekonomicznych może jeszcze wywołać ruchy kursów i indeksów. Nie przypuszczam, żeby październikowe zamówienia przemysłowe i bilans rachunku obrotów bieżących strefy euro wpłynęły na dłużej na zachowanie rynku, bo naprawdę istotne raporty zostaną opublikowane po południu w USA. Jednak im lepszy będzie bilans i większe zamówienia tym teoretycznie lepiej dla euro.
Amerykańskie dane o listopadowych zamówieniach na dobra trwałego użytku będą obserwowane z pewną obawą. Co prawda zamówienia potrafią się zmienić bardzo gwałtownie (szczególnie w transporcie), ale dane październikowe były wyjątkowo złe. Przypominam, że wtedy zamówienia spadły aż o 8,3 procenta. Spadły też zamówienia bez środków transportu. Teraz rynek oczekuje wzrostu w obu kategoriach i jeśli ten wzrost wystąpi (i nie będzie bardzo duży) to dla graczy będzie informacja neutralna. Kolejne złe dane zaszkodziłyby dolarowi i akcjom.
Bardziej istotny będzie publikowany w tym samym czasie raport o wydatkach i przychodach Amerykanów. Im wyższe wydatki tym lepiej dla gospodarki i dla dolara. To powinno pomóc również akcjom, ale jeśli nadal obowiązuje zasada im gorzej tym lepiej to pozytywna reakcja wcale nie jest oczywista. Dowiemy się też z tego raportu, jaki w listopadzie był wskaźnik wydatków osobistych (PCE) i to on zadecyduje o zachowaniu rynków. Gracze będą patrzyli na wartość bazową tego indeksu. Im będzie wyższa tym mocniej to będzie pomagało dolarowi i szkodziło akcjom. Ostatni opublikowany zostanie indeks nastroju Uniwersytetu Michigan, ale weryfikacja danych z początku grudnia nie powinna wywołać większych emocji o ile nie będzie potrzebna jako pretekst do wzmocnienia już istniejących ruchów kursów i cen.
Aktywność maleje również na GPW
W czwartek złoty nadal od rana się wzmacniał. Pretekstem był wzrost kursu EUR/USD i oczekiwanie na dane makro. Nie dały one jednak powodu do dalszego wzmocnienia złotego, bo w listopadzie sprzedaż detaliczna wzrosła nieco mniej niż oczekiwano (13,6 proc.), a stopa bezrobocia była zgodna z prognozami (14,8 proc.). Poza tym spadek kursu EUR/USD pociągnął za sobą naszą walutę, która zaczęła tracić do dolara i euro i tak już traciła do końca dnia. Dzisiaj dowiemy się, jaka w listopadzie była inflacja bazowa. Informacja ciekawa, ale w najmniejszym stopniu nie poruszy rynkiem. Przed Świętami można jednak oczekiwać dalszego osłabienia złotego – normalna realizacja zysków.
Na WGPW początek czwartkowej sesji był znowu niekorzystny dla byków. Nadal taniały akcje KGHM, a MidWiG był najsłabszym z indeksów. Co prawda po 20 minutach rozpoczęło się długo oczekiwane odbicie, w którym pomagały pojawiające się wreszcie zlecenia koszykowe arbitrażystów. Jednak nie było to nic poważnego, a indeksowi WIG20 nadal ciążyły spadki cen akcji w sektorze surowcowym (taniała miedź i ropa), więc znowu wróciliśmy do osuwania się indeksów.
Rynek wyglądał naprawdę źle, ale znaczny spadek obrotów sygnalizował, że nie ma już poważnej podaży, a i popyt przed świętami nie kwapi się do podgrzewania rynku. Sytuacja pogorszyła się po opublikowaniu raportu o PKB i miarach inflacji w USA, ale sama końcówka pomogła w zamknięciu sesji na plusach. Nie zmienia to niczym negatywnego obrazu rynku.
Dzisiaj aktywność powinna być jeszcze mniejsza, a co za tym idzie możliwość manipulacji rynkiem jeszcze większa. Nie ma wiec sensu stawiać prognoz, ale można podejrzewać, że kto miał sprzedać akcje przed świętami to już to zrobił, więc podaży będzie jak na lekarstwo. W tej sytuacji potrzebne są jeszcze tylko w miarę korzystne dane z USA, żeby sesję zamknąć pozytywnie.
Ciekawa może być dzisiaj reakcja kursu PKO BP na informację (na razie nieoficjalną) mówiącą o tym, że Kazimierz Marcinkiewicz zostanie prezesem tego banku. Można mieć wątpliwości, czy taka nominacja byłaby zgodna z prawem, ale o to niech się martwi nadzór bankowy. Dla samego banku to może być nawet dobra informacja. Kazimierz Marcinkiewicz dobierze sobie zastępców, którzy będą wykonywali fachową robotę, a sam będzie łącznikiem politycznym zapewniającym bankowi na przykład pierwszeństwo w udzielaniu dużych kredytów. Niebezpieczeństwo leży w tym, że nie muszą to być wcale tak bardzo opłacalne kredyty, ale stan obecny nie jest wcale lepszy. Sądząc po zachowaniu kursu banku, dosyć odpornego na przecenę, nie powinno się dzisiaj wydarzyć nic złego, bo od dwóch dni media przecież mówiły, że zostanie zrealizowany taki właśnie scenariusz.