W USA cała uwaga skupiona była na tym, co działo się na rynku obligacji i akcji. Niektórzy komentatorzy tłumaczyli spadki cen akcji słabymi danymi makroekonomicznymi, ale nie mieli racji. Rzeczywiście dane z rynku pracy były gorsze od bardzo wyśrubowanych prognoz, bo ilość noworejestrowanych bezrobotnych w ostatnim tygodniu zdecydowanie wzrosła. Jednak nawet dolar, tak czuły na informacje z rynku pracy, praktycznie na te dane nie zareagował. Tym bardziej nie można twierdzić, że ten raport, często lekceważony, szkodził indeksom giełdowym.
Dane o sprzedaży domów na rynku wtórnym były gorsze od prognoz, bo sprzedaż spadła o 0,8 proc. (oczekiwano kosmetycznego wzrostu). Upajano się tym, że w całym 2006 roku sprzedaż spadła najmocniej od 17 lat, ale to przecież było wiadome już przynajmniej miesiąc temu. Pozytywem było w tych danych to, że spadla ilość niesprzedanych domów i o ponad dwa procent wzrosła mediana cenowa. Trudno w tej sytuacji uznać ten raport za niekorzystny. Pojawiały się nawet opinie zgodnie z którymi za duży wzrost rentowności obligacji amerykańskich odpowiadały właśnie te, dobre dane z rynku nieruchomości. To oczywiście też nie jest prawda, bo spadek cen (wzrost rentowności) był imponujący i nie mógł być wynikiem publikacji tych danych. Miałem pisać o tym w komentarzu tygodniowym, ale i tutaj wspomnę o jednej z przyczyn spadku cen obligacji. Statystyki pokazują, że sprzedają je masowo kraje OPEC użądlone spadkiem cen ropy.
Dziwić tylko może to, że tak wysoka rentowność nie wzmacnia w istotny sposób dolara. W czwartek kurs EUR/USD długo bronił się przed spadkiem, ale w końcu dnia jednak się osunął. To osunięcie miało miejsce jednak już po zakończeniu handlu na rynku surowców, więc wpływu na ceny nie miało. Każdy z surowców poszedł swoją drogą. Ropa i złoto staniały (normalna korekta), a miedź znowu zdrożała (pretekstem był rozwój gospodarki chińskiej).
Indeksy giełdowe osuwały się od początku sesji. Nie ma sensu twierdzenie, że szkodziły dane makro (jak widać wcale nie takie złe), ani nawet wyniki spółek. Owszem, nieprzyjemnie zaskoczył Occidental Petroleum i Bristol-Myers Squibb, ale pozytywem były wyniki eBay, AT&T czy Nokii. Indeksy spadały przede wszystkim dlatego, ze rentowność obligacji (rynkowe stopy procentowe) wzrosły do poziomu ponad pięciomiesięcznego maksimum. Spadek potwierdził moje obawy o to, że środowa zwyżka może być pułapką. Sytuacja techniczna stała się niedobra.
Po sesji raport kwartalny opublikował Microsoft. Zyski spadły o 28 procent, ale były nieco wyższe od prognoz. Dzięki temu kurs akcji wzrósł po sesji o blisko dwa procent. Jak widać najważniejsze w USA to prognozować tak, żeby realne wyniki były lepsze. Zasmucił inwestorów Amgen, którego kurs spadł o około 3 procent. Oczywiście Microsoft ma większe znaczenie niż Amgen, więc jest dzisiaj szansa na odbicie, ale tylko szansa, bo nastroje po wczorajszej sesji są kiepskie.
W piątek danych makroekonomicznych będzie wreszcie trochę więcej, ale raporty kwartalne spółek nadal będą mocno wpływały na zachowanie rynku akcji (wyniki podają Caterpillar i Honeywell). Dane makro też jednak mogą być impulsem dla rynku. Godzinę przed rozpoczęciem sesji w USA dowiemy się, jak w grudniu wyglądały zamówienia na dobra trwałego użytku. Prognozowany jest solidny wzrost, ale gracze skupią się na zamówieniach bez środków transportu. W listopadzie spadły o 1,1 proc., a na grudzień prognozowany jest wzrost o 0,5 proc. Jeśli wzrosną mocniej to umocnią dolara i indeksy giełdowe. Słabe dane zaszkodzą obu rynkom. Pół godziny po rozpoczęciu sesji opublikowany zostanie raport o sprzedaży nowych domów. Prognozy mówią o niewielkim wzroście sprzedaży. Gdyby rzeczywiście wzrosła, a co bardziej istotne wzrosłaby również mediana ceny to utwierdziłoby rynki w przekonaniu o miękkim lądowaniu gospodarki USA, a to z kolei pomogłoby zarówno akcjom jak i dolarowi. Wszystko oczywiście pod warunkiem, że nie będzie kontynuowana przecena obligacji, bo wtedy z akcjami może być krucho.
Złoty w niełasce
Nasz rynek walutowy w czwartek rano wiernie naśladował ruchy kursu EUR/USD. Przed publikacją indeksu Ifo rósł, a po niej zaczął tracić. Nie były to jednak ruchy istotne i niczego nie zmieniały w technicznym obrazie rynku. Gorzej wyglądał jednak rynek od południa, kiedy to euro zyskiwało, a nasza waluta traciła. To wyglądało tak jakby problemy polityczne (samorządowe) i zmiana szefa NBP przekładały się na słabość naszej waluty. Wyglądałoby tak jeszcze bardziej, gdyby nie bardzo podobne zachowanie węgierskiego forinta. Spadał również węgierski indeks BUX, co sugerowało, że słabość złotego może być importowana z Węgier.
Wydaje się jednak, że ta słabość ma swoje źródło w rosnącej rentowności obligacji amerykańskich. Wtedy, kiedy rynkowe stopy procentowe są w USA wysokie, kapitał znika z rynków rozwijających się i wraca do domu. Wieczorem doszło do prawdziwej przeceny złotego, co wynikało z uruchomienia zleceń ograniczających straty (stop – loss). Sytuacja techniczna naszej waluty jest bardzo trudna, ale dzisiaj jest szansa na korektę. Po mocnych ruchach występuje ona często w końcu tygodnia.
Równie źle jak złoty zachowywały się indeksy giełdowe. GPW rozpoczęła jednak czwartkowy handel obiecująco – od jednoprocentowego wzrostu WIG20. W dalszym ciągu szkodziły rynkowi mocno tracące akcje Biotonu i TVN. Sytuacje ratował sektor bankowy i surowcowy. Szczególnie dobrze wyglądała KGHM, której pomagał wzrost cen miedzi. Szkodził jednak spadek kursu PKN, który chce ogłosić wezwanie na pozostałe akcje rafinerii Możejki. Tuż po południu jednak popyt uderzył zleceniami koszykowymi i wydawało się, że losy sesji są już przesądzone. Okazało się, że to była pułapka. WIG20 powoli się od tego momentu osuwał, a w ostatnich 30 minutach załamały się kursy banków, co doprowadziło do przeceny indeksów.
Jak widać środowa słabość rynku nie była przypadkowa. Skoro tak to wracamy do tezy mówiącej o tym, że do rozwinięcia się w pełni sezonu raportów kwartalnych kontynuacji hossy nie będzie. Dopiero wtedy, kiedy fundusze zobaczą wyniki i prognozy podejmą dalsze działania. Oczywiście mówimy o naszych funduszach, bo zagranica może kierować się zupełnie innymi przesłankami. Jeśli kapitał wraca do USA z powodu wysokiej rentowności obligacji to będzie wychodził i z naszego rynku akcji. Być może już nawet wychodzi i stąd ta słabość rynku. Osłabienie złotego w połączeniu z pogorszeniem koniunktury na rynku akcji to najgorsza z możliwych kombinacji, bo przyśpiesza wychodzenie zagranicy, która boi się, że straci zarówno na akcjach jak i na kursie wymiany.
Po wczorajszej sesji w Stanach i Eurolandzie i naszej fatalnej końcówce trudno będzie dzisiaj o optymizm. Nawet jeśli indeksy będą rosły to gracze będą się bali tego, że za chwilę zanurkują. Należy nastawić się na słaby koniec tygodnia.