„- Dzisiaj średnia różnica miedzy ceną ofertową a transakcyjną waha się między 10 a 15 proc. Niekiedy sięga nawet 30 proc. – mówi Marcin Jańczuk, analityk Metrohouse. Oznacza to, że jeśli cena wywoławcza mieszkania wynosi 600 tys. zł, to można zostać jego właścicielem za 540 tys. zł. W kieszeni kupującego zostaje kwota wystarczająca na nabycie samochodu średniej klasy. Jeszcze rok temu maksymalnie można było utargować jedynie 2 proc.”, czytamy w „Polsce”.
„Według analityków Open Finance, którzy przyglądali się czerwcowym ofertom w serwisie Oferty.pl, od początku roku utrzymuje się życzeniowe, a nie realistyczne podejście sprzedających do cen lokali. To sprawia, że wydłużył się czas potrzebny, by znaleźć nabywcę. Jeszcze rok temu inwestorzy decyzje o zakupie nieruchomości podejmowali niemal natychmiast. W ciągu miesiąca wybierali właściwą ofertę i zawierali umowę. – Dziś czas, w którym podejmowana jest decyzja, wydłużył się do ponad 40 dni – mówi Marcin Jańczuk. W efekcie sprzedający, którym zależy na czasie, są skłonni obniżać cenę w toku negocjacji.”, czytamy dalej.
Ubiegłoroczny boom na rynku nieruchomości wywindował ceny mieszkań do rekordowych poziomów. Jednocześnie Rada Polityki Pieniężnej rozpoczęła cykl podwyżek stóp procentowych, co przełożyło się na wzrost kosztów kredytów w złotówkach. Wiele osób zainteresowanych zakupem zdecydowało się poczekać na lepszy okres. Po kilku miesiącach zastoju w czerwcu znów rozpoczęły się zakupy. Tylko w tym miesiącu łączna wartość udzielonych przez banki kredytów hipotecznych wyniosła 5 mld zł.
Więcej na ten temat w dzienniku „Polska”.