Efekty gigantycznych programów stymulacyjnych oraz wyjątkowo łagodnej polityki pieniężnej Fed wciąż dają mizerne efekty. Można obawiać się, że – bez kontynuacji kończącego się w czerwcu programu skupu obligacji – amerykańska gospodarka nie wyjdzie z zapaści.
Opinie na temat skuteczności programów stymulujących gospodarkę oraz wyjątkowo łagodnej polityki pieniężnej prowadzonej przez Fed już przez prawie trzy lata są zróżnicowane. Krytycy tych rozwiązań wskazują na ich mizerne efekty, a zwolennicy argumentują, że bez ich zastosowania byłoby jeszcze gorzej. Rezerwa federalna obniżyła stopy procentowe do zera już w 2008 roku. W lutym rok później przyjęto ustawę, w wyniku której na ratowanie gospodarki przeznaczono 787 mld dolarów. Według wyliczeń biura amerykańskiego Kongresu całkowity koszt tego programu wyniósł 862 mld dolarów. Do 2010 roku z kwoty tej finansowano inwestycje infrastrukturalne, ulgi podatkowe, zasiłki socjalne i dla bezrobotnych, służbę zdrowia i szkolnictwo.
Poza generalnym celem programu stymulacyjnego, jakim było pobudzenie amerykańskiej gospodarki, miał on wydatnie przyczynić się do poprawy sytuacji na rynku nieruchomości i na rynku pracy. Można powiedzieć, że ten podstawowy cel został w dużej mierze osiągnięty. Pozostają wątpliwości co do jego utrzymania w dłuższym czasie. Wiele wskazuje na to, że stymulowanie nie było bodźcem wystarczającym do uruchomienia naturalnych procesów wzrostu gospodarczego.
Po trwającym od czwartego kwartału 2007 do drugiego kwartału 2009 roku okresie spadku PKB Stanów Zjednoczonych, w następnych siedmiu kwartałach gospodarka rosła, choć w zróżnicowanym tempie. Wysoką dynamikę osiągnęła w ostatnich trzech miesiącach 2009 roku i pierwszym kwartale 2010 roku. Później było już znacznie słabiej, a pierwszy kwartał 2011 br. wyraźnie rozczarował. Sięgający zaledwie 1,8 proc. wzrost można wiązać z zakończeniem programu stymulacyjnego. Można więc mieć wątpliwości co do zdolności amerykańskiej gospodarki do rozwoju bez wspomagania. A możliwości wspomagania są coraz mniejsze. Na kolejne programy stymulacyjne trudno będzie znaleźć pieniądze. W maju osiągnięty został bowiem maksymalny dopuszczalny poziom zadłużenia amerykańskiego budżetu. Zamiast wydatki zwiększać, trzeba pilnie przystąpić do ich ograniczania. Administracja zaproponowała na razie cięcia w wysokości 4 bln USD. Republikanie twierdzą, że to zbyt mało. Agencja ratingowa Standard & Poor’s ostrzega przed możliwością obniżenia oceny wiarygodności kredytowej Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli zwiększono by limit zadłużenia, nie rozwiązałoby to zasadniczego problemu. Mogłyby pojawić się trudności z finansowaniem.
Większość wskaźników wyprzedzających zaczyna sygnalizować osłabienie dynamiki wzrostu. Dotyczy to indeksu ISM dla amerykańskiego przemysłu, a przede wszystkim odzwierciedlającego aktywność w sferze usług. Ten ostatni obniżył się z 57,3 do 52,8 punktu w kwietniu i był to już drugi z rzędu spadek jego wartości. Na osłabienie wskazują niemal wszystkie publikowane ostatnio indeksy obrazujące aktywność gospodarczą w poszczególnych regionach, między innymi w rejonie Chicago, Filadelfii, Richmond. Martwić może zwłaszcza utrzymująca się zapaść na rynku nieruchomości.
Przed wybuchem kryzysu finansowego liczba rozpoczynanych budów domów sięgała 1,5-2 mln. Po załamaniu i spadku do poniżej miliona, w 2009 i pierwszym półroczu 2010 roku ustabilizowała się i sięgała niecałych 800 tys. Druga połowa ubiegłego roku i pierwszy kwartał br. przyniosły ponowny spadek do 550-610 tys. Podobne tendencje można obserwować w przypadku liczby wydawanych zezwoleń na budowę. O prawdziwej zapaści można mówić w przypadku cen nieruchomości. Obrazujący zmiany cen w dwudziestu największych amerykańskich metropoliach indeks S&P/Case-Shiller spada nieprzerwanie od połowy 2010 roku, osiągając w maju poziom najniższy od ponad ośmiu lat.
Największy niepokój budzi jednak sytuacja na rynku pracy. Tu poprawa jest niewielka i następuje powoli. Stopa bezrobocia obniżyła się z 10 proc. w czwartym kwartale 2009 roku do 8,9 proc. w pierwszych trzech miesiącach br., jednak to wciąż poziom bardzo wysoki, ponad dwukrotnie wyższy w porównaniu do stanu sprzed kryzysu. Według założeń programu stymulacyjnego, stopa bezrobocie miała zostać zredukowana do 8 proc. Bez pracy nadal pozostaje około 14 mln Amerykanów. Liczba wniosków o zasiłek dla bezrobotnych jedynie przejściowo spadła poniżej 400 tys. tygodniowo i od dwóch miesięcy znów regularnie przekracza ten poziom. Od lutego o ponad 200 tys. miesięcznie zwiększa się liczba zatrudnionych w sektorze prywatnym, to jednak wciąż zbyt mało, by można mówić o zdecydowanej poprawie sytuacji.
Tymczasem zgodnie z rządowym harmonogramem do końca 2010 roku wydano już trzy czwarte środków przeznaczonych na program stymulacyjny, a do końca tego roku na ten cel pójdzie 90 proc. pieniędzy. Na nowy nie ma co liczyć, ponieważ amerykański budżet go nie wytrzyma. W czerwcu kończy się też drugi etap ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli skup przez Fed obligacji, na który przeznaczono 600 mld dolarów. Jednym z niewielu rosnących wskaźników są indeksy na Wall Street. Obserwując ten dysonans między zachowaniem giełdy i gospodarki można przypuszczać, że inwestorzy liczą na to, że amerykańska rezerwa federalna po raz kolejny nie zostawi rynków finansowych i gospodarki na pastwę drugiej fali spowolnienia i zafunduje trzecią rundę ilościowego luzowania polityki pieniężnej.
Roman Przasnyski, Open Finance
Źródło: Open Finance