W USA ostatni dzień półrocza zapowiadał się całkiem dobrze, ale nastroje popsuły raporty makroekonomiczne. Indeks Case-Shiller (opisuje zachowanie cen domów w USA) spadł co prawda o 18,1 procent, ale po pierwsze oczekiwano większego spadku, a po drugie był to najmniejszy spadek od sześciu miesięcy. Można by nawet powiedzieć, że był to raport prawie pozytywny.
Jednak dowiedzieliśmy się też (z innego raportu), że w pierwszym kwartale gwałtownie wzrosła ilość opóźnionych o więcej niż 60 dni spłat rat kredytów o najlepszej jakości (2,9 procent z 1,1 procent wszystkich kredytów hipotecznych). Jak widać do stabilizacji na tym rynku jest jeszcze daleka droga.
Lepszy od oczekiwań był odczyt indeksu Chicago PMI (pokazuje stan gospodarki w regionie) – wzrósł z 34,9 do 39,9 procent (to nadal pokazuje jednak, że gospodarka się kurczy). Zaszokował jednak rynek indeks zaufania konsumentów publikowany przez Conference Board. Oczekiwano, że wzrośnie, a tym czasem gwałtownie spadł z 54,8 do 49,3 pkt. (poziom ponad 90 pkt. sygnalizuje, że gospodarka ma się dobrze). Spadły oba składniki indeksu: subindeks obecnej sytuacji i oczekiwań. Po dwóch miesiącach wzrostów nastroje nagle się pogorszyły. Twierdzi się, że taki spadek jest spowodowany wzrostem cen paliw, na co Amerykanie są bardzo uczuleni (szczególnie w sezonie wakacyjnym). Poza tym myślę, że konsumentom nie wystarczy „mniejszy od oczekiwań spadek zatrudnienia”. Oni chcieliby, żeby miejsc pracy przybywało.
Indeksy giełdowe rozpoczęły sesję od wzrostu, ale publikacja indeksu nastroju wylała wiadro zimnej wody na głowy inwestorów. Potem zaczęły gwałtownie tanieć surowce i było już po sesji. Indeksy spadały i nawet chęć dobrego zakończenia niezłego drugiego kwartału (i do połowy miesiąca niezłego czerwca) nie była wystarczającą przeciwwagą. Zakładam jednak, że zmniejszyła napór niedźwiedzi. Widać to było w ostatniej godzinie sesji, kiedy spadki zostały całkiem wyraźnie zredukowane. Można powiedzieć, że sesja nie wniosła nic nowego do obrazu rynku.
GPW rozpoczęła wtorkową sesję od solidnego wzrostu, ale bardzo szybko bezbarwne zachowanie innych rynków europejskich ochłodziło i u nas nastroje. Nie na tyle jednak, żeby WIG20 miał spadać. Rynek po prostu wszedł w trend boczny na poziomie o jeden procent wyższym od poniedziałkowego zamknięcia. Najmocniejsze były akcje PKO BP (skarb państwa spuścił z tonu, jeśli chodzi o wielkość dywidendy i zmniejszył zalecenia odnośnie nowej emisji akcji) oraz spółki surowcowe pod wodzą KGHM.
W samo południe indeks wybił się z tego trendu bocznego i ruszył na północ. Wtedy to pałeczkę od PKO BP przejęła TPSA. Nadal spółki surowcowe były liderami zwyżki. Po tym ruchu rynek znowu wszedł w marazm połączony z powolnym osuwaniem się indeksu. W tej fazie coraz słabiej zachowywał się PKO BP. Być może gracze policzyli, że nowa emisja akcji oznacza mniejszy o ponad 1/4 zysk na akcję, z czego wniosek jest prosty: akcje są za drogie. Dobiły rynek ostatnie minuty sesji. Fatalny odczyt indeksu nastroju w USA w kilka minut doprowadził do przeceny (między innymi PKO BP) z szybkim wzrostem obrotu. Nie udało się wrócić nad 1.900 pkt., a spadek WIG20 nadal umacnia „niedźwiedzi” obraz rynku.
Piotr Kuczyński, główny analityk, Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi