Od niespełna pół roku w Prokuraturze Okręgowej we Wrocławiu trwa dochodzenie w sprawie nieudanego doprowadzenia do upadłości Południowo-Zachodniej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej. Upadłość kasy docelowo miała doprowadzić do utraty zaufania 2 mln klientów do całego systemu. A wszystko odbywało się w tle sejmowych prac nad ustawą o systemie SKOK. Ustawą, która radykalnie zmienia sektor finansowy w Polsce i może zacząć obowiązywać w czasie największego kryzysu finansowego ostatnich lat.
Próba przejęcia
Grzegorz Bierecki, prezes Kasy Krajowej SKOK, opowiada o próbie przejęcia i doprowadzenia do upadłości jednej z najbardziej znanych kas na południu Polski. Opowiada, ponieważ spodziewa się, że takich prób skompromitowania kas może być więcej. – Grupa opanowała Południowo-Zachodnią SKOK i, poprzez udzielanie kredytów, które są niespłacane, spowodowała szkodę na niemal 60 mln złotych – wyjaśnia.
Tegoroczne przejęcie kasy we Wrocławiu odbywa się na wzór wrogich przejęć spółek giełdowych. I jest przeprowadzone niemal z zegarmistrzowską precyzją. Najpierw pojawia się nowy zarząd, który decyduje się podpisać szereg umów, z których wynikają wielkie kary umowne. Niefrasobliwy zarząd podpisuje stosowne oświadczenia o poddaniu się dobrowolnej egzekucji i niedługo potem złowróżbne scenariusze stają się faktem – SKOK ma zapłacić kary. Wierzyciele SKOK najpierw udają się do sądu we Wrocławiu, gdzie wnoszą o nadanie klauzuli wykonalności, ale legalnie już wybrany zarząd – wiedząc o kłopotach SKOK wykrytych dzięki skrupulatnemu nadzorowi Kasy Krajowej – składa skuteczny protest przeciwko wnioskowi. Co więcej, sąd stwierdza nieważność umów, według których wrocławska SKOK miałaby płacić tak ogromne kwoty.
Grupa, której zadaniem było unieruchomienie działalności SKOK, ceduje więc wszystkie swoje wierzytelności na firmę zarejestrowaną w okolicach Słupcy. Tamtejszy sąd nie ma takich wątpliwości, jak wrocławski – 21 kwietnia, niezgodnie z właściwością miejscową, nadaje tytuły egzekucyjne. W sumie kilkadziesiąt dokumentów.
A już 22 kwietnia ustawa o funkcjonowaniu spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych – przygotowana przez posłów PO – jest po raz pierwszy czytana w Sejmie. Tego samego dnia podkomisja sejmowa przygotowuje szybkie sprawozdanie do ustawy, które za kilka dni znów trafi do Sejmu.
Dwa dni później na „pasku” TVN 24 pojawia się informacja, że komornicy zajmują oddziały SKOK. Nie wiadomo które, ale to nie jest ważne. Chodzi o wrażenie, jakie informacja wywoła na niepewnych jeszcze posłach spoza koalicji oraz klientach systemu SKOK.
Akcją komorniczą objęto 24 oddziały i centralę Południowo-Zachodniej SKOK, gdzie w obstawie policyjnej pojawili się przedstawiciele dziewięciu kancelarii.
– To była dziwna akcja – wspomina Grzegorz Bierecki. – Raczej medialna i prowadzona w celu wywołania paniki na rynku, niż skuteczna. Komornicy i policjanci zaczęli zbierać gotówkę z oddziałów. Przeszukiwali torebki kasjerkom. Kilkakrotnie próbowali odebrać pieniądze klientom, którzy przyszli zakładać lokaty. W tym samym czasie na rachunkach SKOK znajdowało się 90 mln złotych, które można było zatrzymać prostym nakazem komorniczym.
Prokurator bada
Niezależnie od akcji gospodarczej do jednego z tabloidów zgłosiła się kobieta, która miała zeznawać, że prezes Kasy Krajowej molestował ją seksualnie. To również miało osłabić pozycję SKOK w dyskusji nad ustawą. Ale dziennikarze sprawdzili dowód swojej informatorki – był fałszywy. Podobnie jak historia, z którą przyszła.
Dziś prokurator bada, dlaczego wrocławscy komornicy działali niezależnie od siebie, nie wiedząc o egzekwowaniu tych samych należności. Z pisma Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu wynika, że „komornicy nie zostali poinformowani przez wierzyciela o wszczęciu konkurencyjnych postępowań na podstawie tych samych tytułów wykonawczych, co doprowadziło do równoległego przeprowadzenia czynności egzekucyjnych, (…) zaś wierzyciel celowo wskazał komornikom inne lokalizacje, do których mają się udać (stąd 24 oddziały i siedziba SKOK), co ograniczyło możliwość spotkania się i porozumienia komorników co do tytułów wykonawczych, które stanowiły podstawę wszczęcia postępowania egzekucyjnego”.
Jednak już 27 kwietnia Sąd Rejonowy w Słupcy wstrzymał wykonanie swoich postanowień do czasu rozstrzygnięcia zażaleń na przedmiotowe postanowienia. Dzień później sąd wyższej instancji we Wrocławiu udzielił zaś SKOK zabezpieczenia powództwa o pozbawienie w całości wykonalności tytułu wykonawczego.
Tylko, że już wówczas postępowanie takie prowadził wobec wrocławskiej SKOK komornik z Leszna, do którego zgłosiło się Ogólnopolskie Centrum Windykacji, spółka kontrolowana przez Tomasza Tuczapskiego, którego nazwisko już się w sprawie Południowo-Zachodniej SKOK pojawiało.
Jedynym wspólnikiem Spółdzielczego Centrum Inwestycyjno-Finansowego, któremu przewodzi Marian Skutnik, były prezes wrocławskiej SKOK jest Fundacja na Rzecz Rozwoju Współpracy Polsko-Ukraińskiej Everest, w której prezesem był właśnie Tomasz Tuczapski. Był, zanim przeszedł do Kancelarii Prawnej Matuszewski i Wspólnicy. Kancelaria i centrum inwestycyjno-finansowe były zaś firmami, z którymi podpisywał fatalne umowy finansowe zarząd Południowo-Zachodniej SKOK.
Co było grane?
– Tu nawet nie tyle chodziło o doprowadzenie do upadłości tej konkretnej kasy – uważa Grzegorz Bierecki. – Choć nawiasem mówiąc, po jej upadłości te firmy prawdopodobnie nie zwróciłyby pieniędzy. To była prawie udana próba wywołania runu na SKOK-i. I wydaje mi się, że doskonale o niej wiedziały polskie elity rządzące. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że komornicy mieli do swojej dyspozycji 25 radiowozów i kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji?
Dzisiaj sytuacja Południowo-Zachodniej SKOK wróciła do normy i kasa jest stabilna, podobnie jak pozostałe SKOK-i w kraju.
Grzegorz Bierecki przekazuje mi również fragment stenogramu (z 8 kwietnia br., a więc przed „akcją komorniczą”) rozmowy dwóch zwolnionych dyscyplinarnie pracowników SKOK, którzy rozmawiają w trakcie kradzieży bazy danych klientów kasy.
„W: Powiem ci tak, że jest bardzo duże zainteresowanie tym tematem
G: Zdaję sobie z tego sprawę
W: Łącznie z tym, że mamy poparcie premiera Polski. Tylko jest jeden problem, że mu teraz matka zmarła.
G: Komu?
W: Premierowi
G: Tuskowi?
W: Tak
G: Nie słyszałem. A w sprawie ustawy co się dzieje w ogóle?
W: No dzieje się. Jakaś (…) instytucja się tym zajmuje, taką wojną na całego. Premier miał na jutro na 8… składają mu raport w naszej sprawie. Po prostu dużo się dzieje”.
Żeby sprawdzić, czy o akcji we wrocławskiej SKOK rzeczywiście wiedzieli czołowi wrocławscy działacze Platformy Obywatelskiej próbuję się skontaktować ze Zbigniewem Chlebowskim, posłem PO i byłym szefem Klubu Parlamentarnego tej partii. W końcu nie raz rozmawiałem z nim o SKOK-ach, bankach i ustawie. Tym razem telefon komórkowy posła Chlebowskiego nie odpowiada. Po kolejnej próbie zostaję przełączony do biura Klubu Parlamentarnego PO.
– Spodziewałem się rozmawiać z posłem Chebowskim – wyjaśniłem słysząc w słuchawce głos kobiety.
– To proszę próbować. On zdaje się ustawił na biuro przekierowanie i wyjechał do Wrocławia.
– To może ma pani jego aktualny numer? – próbuję.
– Nie. To jest jego jedyny telefon.