O tym, czy na rynek kredytów wraca normalność, co zrobić z oszczędnościami w dobie niskich stóp procentowych oraz dlaczego fintechy nie są zagrożeniem dla banków rozmawiamy z Brunonem Bartkiewiczem, prezesem zarządu ING Banku Śląskiego.
Wojciech Boczoń: W ostatnich miesiącach obserwujemy rekordowy popyt na hipoteki. Czy możemy już mówić o końcu kryzysu? Czy wzmożony popyt na hipoteki to jaskółka powrotu do normalności?
Brunon Bartkiewicz, prezes zarządu ING Banku Śląskiego: Sytuacja jest w miarę normalna i przewidywalna. Pandemia wprowadziła element wstrzymania się od decyzji, zarówno po stronie kredytobiorców, jak również banków. Przyglądaliśmy się ryzyku, które może się ziścić. Ale to trwało zaledwie kilka miesięcy w roku 2020. Następnie cały rynek powrócił do sytuacji sprzed alarmu pandemicznego. Już od jesieni widzimy duży wzrost akcji kredytowej i zwiększoną aktywność na rynku nieruchomości.
Stosunkowo krótkotrwały stan wstrzymania się z decyzjami zakupu nieruchomości był spowodowany niepewnością. Po okresie mniej więcej sześciu miesięcy możemy powiedzieć, że elementy nieprzewidywalności ustąpiły. Pojawiły się natomiast dwa nowe czynniki ściśle ze sobą splecione – niska, czy wręcz zerowa dochodowość długoterminowego oszczędzania i duża potrzeba mieszkaniowa. Do tego doszły sygnały na temat wzrostu cen gruntów, materiałów budowalnych itd. W efekcie mamy dziś ogromne zainteresowania rynkiem nieruchomości. Pytał pan o koniec kryzysu. Trudno jest mówić o jego końcu, ponieważ kryzysu na tym rynku nie widzieliśmy.
Czy pana zdaniem kredyty hipoteczne w złotówkach zaciągane obecnie – przy rekordowo niskich stopach – nie generują ryzyka, że za kilka lat, gdy stopy wzrosną pojawi się problem ze spłacalnością? Nie powtórzy się problem podobny do frankowego?
Chciałbym żebyśmy w życiu gospodarczym wracali do w miarę normalnej sytuacji. Mam na myśli sytuację, gdy osoba poinformowana o konsekwencjach podejmowanych przez siebie decyzji, podejmuje te decyzje odpowiedzialnie. Stopy procentowe mogą wzrastać, ale także spadać, i powinien to być element świadomości ekonomicznej. W umowach i regulacjach mamy wskazane elementy, na podstawie których budujemy świadomość klienta. Cena pieniądza w czasie może się zmieniać, zwłaszcza, że mamy na rynku w dużej mierze kredyty o stopie zmiennej. Dzisiaj klient podejmując decyzję o zaciągnięciu kredytu hipotecznego powinien wziąć element zmienności pod uwagę. Jak również fakt, że ten wzrost może nastąpić relatywnie szybko.
Jest też kwestia tego, by zaciągając zobowiązanie nie przesadzać z dążeniem do wzięcia kredytu na maksymalną zdolność kredytową. Powinno się zostawić bufor. Warto zwrócić uwagę, że zazwyczaj nieruchomość wymaga pewnych dodatkowych inwestycji, która nie są pokryte kredytem hipotecznym. Dlatego w okresie pierwszego roku, dwóch lat powinno się osłabić ten „wstrząs” dla klienta. Z tego też względu naciskamy od pewnego czasu na podwyższenie na rynku udziału kredytów ze stałą stopą, które umożliwiają przewidywalność wysokości rat.
Kontrakty są elementem życia społecznego i nie powinny być z przyczyn najróżniejszych, w tym politycznych, podważane w przyszłości. Jeśli ochrona konsumentów opiera się na budowaniu świadomości i uznajemy w związku z tym, że wraz z zawarciem kontraktu, klient jest świadomy tego, że podjął decyzję, to jest świadomy również ryzyka, o którym my mu mówimy w momencie podjęcia tej decyzji. W związku z tym – jeśli umawiamy się, że dzisiejsza sytuacja jest w pełni legalna i mamy świadomość państwa cywilizowanego, znaczy takiego państwa które honoruje kontrakty, to myślę, że takie niebezpieczeństwo jest ograniczone do minimum.
Sytuacja jest więc nieporównywalna z sytuacją z frankami. Wówczas gros banków wypełniało swoją powinność w zakresie informowania klientów o ryzyku, ale niestety mieliśmy przypadki podmiotów, które tego nie robiły. Dzisiaj w moim przekonaniu mamy mniej więcej wyrównany poziom świadomości, odpowiedzialności i prokonsumenckiego nastawienia banków. Żaden bank nie chce nadużywać swojej pozycji w tym zakresie, ale to również nie oznacza, że jakiekolwiek zaburzenie nieprzewidywalnych sytuacji gospodarczych nie może wywoływać podważania kontraktów, które są uznawane na długi czas.
To jest niebezpieczeństwo wynikające z historii i sagi franków szwajcarskich, które dziś wywołują fundamentalne pytanie – co to jest kontrakt terminowy i kogo on wiąże. Tutaj mamy do czynienia w pewną aberracją logiczną w tym zakresie i trudno nam dziś znaleźć odpowiednie rozwiązanie – co widać po tempie rozwiązywania problemu frankowego.
Będąc przy stopach procentowych nie sposób nie wspomnieć o oszczędzających. ING Bank Śląski kojarzony jest z bankiem do oszczędzania – przez lata budował taki wizerunek. Jak teraz powinni lokować pieniądze zwolennicy bezpiecznych produktów oszczędnościowych? Cierpliwie czekać, czy może jednak szukać alternatyw dla lokat?
Przewrotnie powiedziałbym: modlić się o jak najszybsze wyjście ze strefy zerowych stóp procentowych. Konstrukcja podatku bankowego sprawia, że w Polsce mamy formalnie dodatnie stopy procentowe, ale w praktyce życia bankowego są one ujemne. W okolicach zera stóp procentowych następują pewne aberracje – tak jak w fizyce, gdy zbliżamy się do zera bezwzględnego, to niektóre prawa fizyki zaczynają się wyginać. Tak samo jest w życiu ekonomicznym.
Rynek mówi, że wartość aktywów w okresie najbliższych dwóch lat jest zerowa. Widzimy to również w wycenach i wartościach instrumentów rynku kapitałowego, w tym obligacji Skarbu Państwa. A to oznacza, że uzyskiwanie dochodów wyższych niż zero wiąże się z wzięciem na siebie ryzyka. Ryzyka czasu, czyli stopy procentowej, ryzyka kursowego, albo ryzyka kredytowego. Innego wyjścia nie ma.
Dzisiaj podstawowym elementem powinno być to, by uświadamiać klientom, że działanie w każdym otoczeniu stóp procentowych powinno być świadome. Jeżeli ktoś się nie zna na inwestowaniu w akcje, to musi pamiętać, ze inwestując ponosi ryzyko. Trzeba przy tym pamiętać, że na rynku, na którym bierze się ryzyko, zawsze wygrywają profesjonaliści, a nieprofesjonaliści zazwyczaj dostają w kość.
Co zatem robić? Decydować się na niższy poziom ryzyka i nadal utrwalać w sobie nawyk do oszczędzania środków finansowych. Jeśli ktoś przygotowuje się do inwestycji, to powinien to robić w sposób maksymalnie spokojny, bezpieczny, nie wkładając wszystkich jaj do jednego koszyka. I wraz z rozpraszaniem składu portfela można pewne elementy ryzyka brać pod uwagę. Ale tylko wtedy, jeśli utrata części środków nie powoduje u nas zaburzenia życia rodzinnego.
Można też zmienić aktyw, na inną formę. Część osób decyduje się na przykład na zakup nieruchomości. Są osoby które inwestują, bo dzisiaj się im nie opłaca trzymać pieniędzy przy zerowym oprocentowaniu, więc przyspieszają swoją decyzję zakupu nieruchomości. Są też osoby, które kupują nieruchomości celem inwestycyjnym i biorą na siebie ryzyko zachowania się cen na rynku najmu lub nieruchomości.
Co pan sądzi o pomyśle ujemnie oprocentowanych depozytów dla klientów detalicznych? Czy jest on realny do wprowadzenia?
W momencie, gdy mamy dodatnie stopy procentowe, banki nie mają podstaw do wprowadzania ujemnych stóp procentowych dla klientów detalicznych. W stosunku do podmiotów profesjonalnych – korporacji – mają to prawo i to robią. Nie w postaci stóp ujemnych, ale w postaci opłat.
Jesteśmy formalnie w środowisku dodatnich stóp procentowych, ale jak już wspominałem w praktyce dla banków są one ujemne. Dochody na rynku z tytułu udzielonych kredytów spadły zdecydowanie silniej niż koszty depozytów. Banki mają kłopoty z rentownością już od co najmniej 5 lat. Czy banki będą wprowadzały opłaty? To zależy jak długo będzie trwała ta sytuacja. Bank, który nie generuje zwrotu na kapitale w wysokości 10 proc. musi prowadzić program dostosowawczy. I albo zmniejsza swój stan kapitałów, albo zwiększa swoje dochody, albo ogranicza swoje koszty działania. Arytmetyka jest tutaj bezwzględna.
Skoro jesteśmy przy opłatach. Czy rzeczywiście czasy darmowej bankowości to już przeszłość? Mam konto w ING i nadal jest ono prowadzone za darmo.
Nie możemy zapominać o czymś takim jak konkurencja, która na polskim rynku jest bardzo silna. Wprowadzanie opłat – szczególnie w obszarze nieprofesjonalnym – wiąże się z elementem reputacyjnym dla banku. I konsekwencje tego są bardzo długotrwałe.
Polskie banki przez lata sądziły, że zawsze będą w stanie uzyskiwać wzrost efektywności poprzez automatyzację i digitalizację procesów. Zakładały, że dzięki uzyskanym korzyściom będą mogły oferować klientom usługi za darmo i nadal generować zwrot na kapitale. Tu się pomyliliśmy z dwóch przyczyn. Raz – nałożono na nas bardzo silne obciążenia regulacyjne, dwa – zaburzyły ten obraz stopy procentowe sprowadzone do okolic zera.
Decyzje o tym, jakie opłaty będą wprowadzać banki jest uzależniona od tego, w jakim tempie nastąpi wzrost stóp procentowych. Nie zdradzam tu żadnej tajemnicy. Po prostu tłumaczę arytmetykę tego zawodu, którą dobrze jest sprowadzić do prostego, zdrowego rozsądku. Proszę nas traktować jak zwykłych przedsiębiorców. I w ostatecznym rozrachunku reguły gry są tu równie proste.
Wkrótce miną dwa lata od wejścia w życie przepisów PSD2 wprowadzających usługi takie jak AIS i PIS. Nie wygląda na to, by fintechy – jak prognozowano – zagroziły pozycji banków. Czy to jeszcze za wcześnie na ocenę efektów i może to wciąż cisza przed burzą?
Jeśli popatrzymy z perspektywy ostatnich 15 lat to postęp fintechów jest silny tam, gdzie banki nie nadążają za wykorzystaniem nowych technologii dla świadczenia usług swoim klientom. Czyli jest popyt na rynku wśród klientów, a banki go nie zaspokajają. W różnych krajach odbywa się to w inny sposób. Są kraje, gdzie nowe podmioty na rynku odgrywają bardzo ważną rolę, ale akurat nie nastąpiło to w Polsce. I na wielu innych rynkach też nie. Dlaczego? Ponieważ formy usług, które można by było budować w oparciu o pewne rozwiązania regulacyjne czy technologiczne, banki też potrafią wdrażać. Domeną fintechów powinna być tak naprawdę szybkość wdrażania i budowania skali. Po wybudowaniu skali dopiero następuje moment monetyzacji.
Myślę, że nikt nie jest zaskoczony tym, że PSD2 z dnia na dzień nie wywołała zmian na rynku. Niestety często próbujemy sądzić, ze świat zmieni się w ciągu roku. Nie, nie zmieni się. Ale nie zapomnijmy, że ta zmiana już następuje. Za 20 lat spotkamy się i wtedy powiemy: to była rewolucja.
Tyle, że rewolucja składa się z maleńkich kroków, a nie z jednorazowej demonstracji siły. W krótkim okresie przeceniamy wpływ jednego wydarzenia, technologii czy regulacji, a nie doceniamy wpływu, który będzie w dłuższej perspektywie czasu. PSD2 to ciekawe rozwiązanie technologiczne, ale czy ono ma sprawić czy fintechy wyprą banki z rynku? Nigdy takiego zagrożenia nie było.
ING jest w awangardzie rynkowej jeśli chodzi o zmianę placówek na oddziały bezgotówkowe. Czy to już czas na pozbycie się okienek transakcyjnych z oddziałów bankowych? Co z klientami nieco mniej zaawansowanymi technologicznie?
W przypadku placówek bankowych staramy się obserwować co się dzieje na rynku i dostosowywać się do określonej sytuacji. Jeżeli widzimy jakiś trend, to staramy się go wspomagać. Chodzi o to, by cały czas się zmieniać.
ING Bank Śląski nie pozostawi osób, które w zakresie wpłat czy wypłat gotówki mają pewien problem. Od 5 lat każda wizyta klienta w placówce wiąże się z tym, że pracownik pokazuje klientowi różne rozwiązania technologiczne i samoobsługowe. I nie chodzi tu o aplikację mobilną – tylko np. o wypłaty z bankomatów. Statystycznie rzecz biorąc nie ma już osób, które nie korzystają z bankomatów. Systematycznie spada liczba wypłat gotówki. Transakcje gotówkowe to jest dziś rząd 10 proc. tego, co robiliśmy 10 lat temu.
Efektywność gospodarcza zawsze polega na tym, żeby nie opóźniać decyzji, które są konieczne. Jeżeli nie będziemy redukować tego typu punktów, to czeka nas sytuacja w której będziemy musieli dokonywać gwałtownej zmiany i zwolnienia dużej grupy pracowników. A tego nie chcemy. Jesteśmy odpowiedzialni wobec klientów, ale i wobec własnych pracowników. Ta tendencja i ten trend jest nieodzowny. My robimy pewnie to trochę szybciej niż inni.
Czy placówki przestaną funkcjonować? Nie. Misją banku jest wspomaganie klientów w podejmowaniu ważnych decyzji życiowych. W tej definicji nie mieści się dziś wypłata gotówki, bo nie jest to ważna i skomplikowana decyzja życiowa. Liczba osób, które nie potrafią samemu wypłacić gotówki jest bardzo ograniczona. Z kolei liczba klientów, którzy nie byli w placówce od kilku lat, czy liczba klientów, którzy kontaktują się z bankiem tylko przy udziale telefonu komórkowego – rośnie. Nasi klienci nie potrzebują gotówki w coraz większym stopniu, a jeśli potrzebują to raz na rok i wtedy znajdą u nas odpowiednie rozwiązanie.