„Banki wymyślają kolejne sposoby na to, żeby wybić klientom z głowy kredyty w szwajcarskiej walucie. Niechętnym okiem patrzą na tych, którzy chcą kupić od firmy deweloperskiej mieszkanie w budowie. Faworytami nie są też klienci, którzy mają czystą kartę w Biurze Informacji Kredytowej ( BIK), bo nigdy nie zaciągnęli żadnego kredytu. Banki wolą tych, którzy już kiedyś się zadłużyli i udowodnili, że solidnie wywiązują się z zobowiązań. Zmieniło się też podejście do oceny zdolności kredytowej. – Banki nie przyjmują już, że kredytobiorcy z dużego miasta wystarczy na przeżycie 300-400 zł miesięcznie, a resztę zarobków może przeznaczyć na spłatę raty – wskazuje Aleksandra Łukasiewicz, członkini zarządu firmy doradczej Open Finance.”, czytamy w dzienniku.
„Eksperci uważają, że najwyższy czas nazwać rzecz po imieniu: kredyt w szwajcarskiej walucie odchodzi do lamusa, a dla większości klientów jedyną szansą na zakup własnego mieszkania jest pożyczenie od banku złotych. Klienci – nawet ci, którzy nie mają na wkład własny – mogą wybierać wśród ofert. Marże banków cały czas są niskie, a procedury związane z oceną wniosku kredytowego trwają dwa-trzy tygodnie. – Dla porównania, na decyzję w sprawie pożyczki w CHF trzeba czekać nawet dwa miesiące – mówi Krzysztof Bontal.”, czytamy dalej.
„Na razie franki ze swojej oferty całkowicie wycofały Millennium, DomBank i Lukas Bank. PKO BP narzuciło tak wysokie marże, że kredyty we frankach stały się droższe niż te w złotych. Inne instytucje cały czas oficjalnie pożyczają franki po przyzwoitych cenach, ale w praktyce uzyskanie takiego kredytu przez klientów o przeciętnych zarobkach graniczy z cudem.”, informuje dziennik.
Eksperci uważają, że w przyszłym roku kredytobiorcy coraz częściej będą wybierać kredyty w euro. Tym bardziej, że Europejski Bank Centralny może obniżyć stopy do poziomu 1-2 proc. Obecnie kredyty w euro są mniej korzystne od franka, ale tańsze od udzielanych w złotówkach.
Więcej na ten temat w „Gazecie Wyborczej”.
Na podstawie: Nina Hałabuz