Nieruchomości nadal w górę. Trudno wyobrazić sobie inny scenariusz w sytuacji, gdy popyt wciąż znacząco przewyższa utrzymującą się na stałym poziomie podaż mieszkań. W 2006 roku metr nowego lokum w Warszawie podrożał średnio o 50 proc., a w Krakowie, Trójmieście czy Wrocławiu nawet o ok. 70 proc. Utrzymanie takiej dynamiki w przyszłym rynku będzie bardzo trudne w sytuacji, gdy zdolność kredytowa Polaków praktycznie nie zmienia się. Niestety „przeciętni” nabywcy będą stopniowo zastępowani przez krajowych i zagranicznych „mieszkaniowych inwestorów”. Szczególnie ci ostatni są w stanie zaakceptować jeszcze znacznie wyższe poziomy cen. To oznacza, że ceny wybranych inwestycji mogą nadal wędrować w rejony abstrakcyjne dla statystycznego Kowalskiego. Od kilku tygodni wiemy już jakie nieruchomości będą objęte 22-proc. stawką VAT od początku 2008 roku – to powinno częściowo uspokoić nastroje na rynku. Tak czy inaczej, nieruchomości to segment, który z największym prawdopodobieństwem przyniesie inwestorom dwucyfrowe stopy zwrotu w 2007 roku. Zarabianie na nieruchomościach nie jest jednak takie proste. Na rynku mamy kilka zamkniętych funduszy inwestycyjnych, których certyfikaty można, przynajmniej teoretycznie, kupić na giełdzie. Pojawił się też pierwszy otwarty fundusz rynku nieruchomości, a wkrótce – jak wynika z naszych informacji – zadebiutuje kolejny. Fundusze mają jednak wady. Jak pokazuje praktyka fundusze zamknięte długo budują swoje portfele inwestycyjne i w efekcie, w początkowym okresie działania, przynoszą niewielkie zyski. W kolejnych latach ich stopy zwrotu także są niższe od tego co można uzyskać bezpośrednio kupując nieruchomość (od początku 2006 roku było to 2006 między 2 a 13,5 proc. w działających wówczas funduszach). Fundusze otwarte natomiast, z uwagi na swoją konstrukcję, praktycznie nie mogą inwestować bezpośrednio w nieruchomości, a jedynie w akcje spółek z tej branży. Wartość tych papierów jest w dużym stopniu zależna od koniunktury na giełdzie. Optymalnym rozwiązaniem jest zakup nieruchomości z maksymalnym wykorzystaniem kredytu hipotecznego.
Fundusze hedge mogą zabłysnąć. Analitycy wieszczą głębszą korektę lub nawet bessę na giełdzie. Rok temu było podobnie, więc te prognozy wcale nie muszą się ziścić – tym bardziej, że Polska gosopodarka rozwija się w szybkim tempie i giełda będzie kusić inwestorów zagranicznych. Faktem pozostaje to, że polska giełda ma za sobą długi okres wzrostów, a im więcej pesymistów wśród zarządzających aktywami tym większe ryzyko, że prognozy się zmaterializują. Gdy indeksy pikują w dół szansę na zyski oferują fundusze typu hedge. Są one kojarzone z bardzo wysokim ryzykiem jest to jednak zbyt duże uproszczenie. Tego typu fundusze stosują po prostu znacznie bardziej zróżnicowane strategie, mają więcej swobody w zakresie doboru instrumentów finansowych. W efekcie w świecie funduszy hedge zdarzają się oferty obarczone ekstremalnym ryzykiem. Są jednak także fundusze o profilu zbliżonym do funduszy papierów dłużnych. Na polskim rynku oferta funduszy hedge jest bardzo wąska. Najbardziej dostępna jest propozycja Superfund TFI, które w Polsce oferuje klony swoich zagranicznych funduszy hedge. Są to fundusze otwarte, dostępne już od 5 tys. zł lub nawet 100 zł w ramach planu systematycznego inwestowania. Wyniki na razie nie zachwycają: od 5 do 26 proc. od początku roku do 22 grudnia – zależnie od strategii i waluty. Potencjał firmy jest jednak spory jeśli wspomnieć, że w 2000 roku, gdy pękła internetowa bańka, flagowy fundusz Superfund – GCT USD, zarobił ponad 40 proc. Fundusze typu hedge oferują także Opera TFI oraz Investors TFI. Oferta pierwszej z firm skierowana jest do zamożnych inwestorów – jeden certyfikat kosztuje ponad 300 tys. zł. Dodatkowo, certyfikaty oferowane są w ramach ofert niepublicznych co oznacza, że może ja nabywać tylko określona grupa osób. Osoby o mniejszych zasobach finansowych powinny zwrócić uwagę na ofertę TFI Investors. Główny fundusz tej firmy – Inwestor FIZ w ciągu ostatnich 12 miesięcy wypracował 69,5 proc. zysku ustępując jedynie funduszom małych i średnich spółek ING TFI i DWS Polska TFI. W połowie stycznia fundusz ma przeprowadzić publiczną emisję certyfikatów, które następnie będą notowania na giełdzie. Oznacza to znaczny wzrost dostępności tej oferty dla przeciętnego inwestora. Oczywiście fundusze hedge nie są perpetuum mobile – nie dają licencji na zarabianie. Mają jednak narzędzia takie jak np. krótka sprzedaż, możliwość znacznego angażowania kapitału w opcji i kontrakty terminowe dzięki którym mogą zarabiać w każdych warunkach rynkowych.
Wysyp struktur. Końcówka tego roku pokazuje, że na polskim rynku coraz częściej oferowane są tzw. produkty strukturyzowane. Oferują one gwarancję kapitału w perspektywie kilku lat lub nawet pewien minimalny zysk. Z drugiej strony, inwestor ma szansę na zarobek zależny od tego jak zmienią się notowania np. indeksu giełdowego, określonych akcji, walut czy surowców. Możliwości są praktycznie nieograniczone. Inwestor może np. otrzymać po kilku latach stopę zwrotu najlepszej z trzech różnych opcji (np. wybrane akcje, nieruchomości i surowce), zarabiać na spadkach amerykańskich indeksów czy wzroście cen ropy. Gwarancja kapitału, a więc pewność że w razie dotrwania do końca „życia” produktu nie stracimy ani złotówki jest kusząca w sytuacji, gdy na giełdach panuje niepewna atmosfera. Oczywiście, jeśli po 5 latach otrzymamy z powrotem wpłacone na początku 1000 zł to w efekcie ponosimy realną stratę z uwagi na inflację i utratę innych możliwości zarabiania. Inwestorzy indywidualni jednak rzadko w ten sposób analizują swoje decyzje. Mnogość rozwiązań oznacza jednak dodatkowy problem dla przeciętnego inwestora. Produkty strukturyzowane mogą być tworzone tak, że szansa na realizację wysokiego zysku będzie nikła. Same formuły wyliczania stopy zwrotu mogą też być tak skonstruowane, że zysk będzie mocno zredukowany. Dlatego przed wyborem produktu strukturyzowanego – niezależnie od tego czy jest to lokata bankowa, ubezpieczenie, fundusz czy obligacja – należy dokładnie przestudiować zasady obliczania stopy zwrotu na koniec trwania inwestycji. Warto zauważyć, że produkty strukturyzowane powinny mieć lepsze parametry dla inwestora w sytuacji, gdy na rynku są wysokie stopy procentowe. Dzięki temu bowiem firma konstruująca produkt może przeznaczyć więc środków na zakup opcji, które zapewnią określoną formułę wypłaty, a mniejszą część aktywów trzeba zainwestować w obligację zerokuponową, która gwarantuje wypłatę kapitału na koniec. Przewidywany wzrost stóp procentowych w Polsce oraz wzrost niepewności co do sytuacji na giełdzie powinny stworzyć dobre warunki dla jeszcze szerszego zaistnienia tego typu ofert na rynku.
Wyższe stopy dla ostrożnych. Prognozowany na przyszły rok wzrost stóp procentowych powinien ucieszyć inwestorów preferujących niskie i pewne zyski. Niestety nie można liczyć na to, że banki podwyższą oprocentowanie w ślad za ewentualnym decyzjami Rady Polityki Pieniężnej. Jak zwykle wyższymi odsetkami będą kusić instytucje dopiero zdobywające rynek tak jak Polbank czy Getin Bank. Gdzie zatem ma skierować swoje oszczędności konserwatysta? Na pewno nie do funduszy obligacji. Wciąż niewielu inwestorów indywidualnych rozumie mechanizm, który sprawia, że wzrost stóp prowadzi do spadku cen obligacji, a więc także pogorszenia wyników obligacyjnych funduszy. Wynika to stąd, że większość obligacji ma stałe oprocentowanie oraz ustaloną z góry cenę wykupu. W sytuacji gdy na rynku rosną stopy procentowe musi wzrosnąć rentowność także tych obligacji, które zostały wyemitowane przed podwyżką. Może się to dokonać tylko poprzez spadek ceny tych papierów – rośnie wówczas różnica między aktualną wartością obligacji a ceną po jakiej zostanie odkupiona za kilka lat. Inwestor, który chce odnieść korzyści ze wzrostu stóp procentowych powinien skupić się na funduszach rynku pieniężnego. Najlepiej takich które inwestują zgodnie ze standardami przedstawionymi przez ministerstwo finansów, a więc w papiery dłużne, które zostaną wykupione średnio najpóźniej za 90 dni. To oznacza, że fundusz na bieżąco musi kupować przede wszystkim bony skarbowe, których oprocentowanie jest ściśle związane z poziomem krótkoterminowych stóp procentowych.
Azja górą? Możliwy dalszy spadek notowań surowców energetycznych i przemysłowych może się niekorzystnie odbić się na gospodarkach Rosji i krajów Ameryki Południowej, które są silnie uzależnione od ich eksportu. Dobrze mogą sobie natomiast radzić gospodarki krajów azjatyckich. Czarnym koniem może się okazać Japonia, którą w dużym stopniu ominęła hossa ostatnich lat – w tym roku indeks Nikkei 225 zyskał jedynie 6,9 proc. Z inwestowaniem na rynku japońskim wiążę się natomiast poważne ryzyko dalszego osłabiania się jena (w ciągu ostatnich 3 lat o 30 proc. względem złotówki). Dlatego warto wybierać fundusze inwestycyjne aktywne w wielu krajach Azji przede wszystkim w Chinach i Indiach. Należy ich szukać w ofertach zagranicznych firm działających na polskim rynku takich jak Franklin Templeton, Blackrock Merrilll Lynch (po sześć funduszy azjatyckich), Legg Mason (trzy fundusze) czy Jyske Invest (cztery fundusze). W najbliższych miesiącach można oczekiwać pojawienia się oferty HSBC, który bardzo aktywnie działa w Azji i ma szeroką ofertę azjatyckich funduszy. Firmy te oferują wysoką jakość zarządzania, a koszty są niższe niż w polskich funduszach. Porównując fundusze warto zwracać uwagę na ratingi przyznawane im przez agencje Morningstar oraz Standard&Poor’s. W obu przypadkach najwyższa nota to pięć gwiazdek i oznacza, że fundusz jest wśród 10 procent najlepszych w danej kategorii pod względem stopy zwrotu i ryzyka (najczęściej za okres ostatnich 3 lat). Minimalne wpłaty w przypadku zagranicznych funduszy kształtują się od 1000 do 5000 dolarów lub euro.
Złoto zaświeci? Duży potencjał wzrostowy stoi w dalszym ciągu przed metalami szlachetnymi, szczególnie przed złotem, które coraz częściej jest wybierane przez fundusze hedgingowe. Ponadto z roku na rok wzrasta na niego zapotrzebowanie ze strony przemysłu jubilerskiego zużywającego 75 proc. tego surowca w formie fizycznej. Drugim czynnikiem wpływającym na wzrost ceny złota jest osłabienie dolara amerykańskiego, zazwyczaj negatywnie skorelowanego z tym kruszcem. Pogarszająca się koniunktura gospodarcza w USA oraz uwikłanie się w konflikty w wielu regionach świata będą powodować osłabienie amerykańskiej waluty. Prawdziwy boom na rynku złota może spowodować przewidywana zamiana przez Chiny rezerw walutowych na ten kruszec. Obecne ceny są niższe o ok. 100 dolarów za uncję od szczytu w maju 2006 roku, co świadczy o tym, że złoto posiada potencjał wzrostowy. Interesująco rysują się także perspektywy inwestycji w srebro. Znajduje ono ostatnio coraz częściej zastosowanie np. w technice sanitarnej, co może znacznie zwiększyć popyt ze strony przemysłu na ten metal. W złoto można inwestować za pośrednictwem kilku funduszy inwestycyjnych. Tutaj jednak najczęściej kupujemy pośrednio akcje firm związanych z rynkiem złota, czyli głównie kopalń. Bezpośrednie inwestowanie w złoto możliwe jest za pośrednictwem kilku biur maklerskich (np. X-trade Brokers lub TMS Brokers). Należy jednak zachować sporą ostrożność, bo w kontrakty na złoto inwestuje się z reguły z wykorzystaniem dźwigni – nawet rzędu 1:33. To oznacza, że wpłacając relatywnie niewielka kwotę (tzw. depozyt zabezpieczający) uczestniczymy w zmianach wartości inwestycji o znaczniej większej skali. Ciekawą alternatywą jest zakup złotych monet kolekcjonerskich emitowanych przez NBP.