W porównaniu z pierwszym półroczem 2008 r. liczba pracowników, którzy nie dostali pensji w terminie, wzrosła aż dwukrotnie. Wtedy było to 23 tys. osób. W tym roku już 46 tys. – Obawiamy się, że po wakacjach liczba ta gwałtownie wzrośnie, bo dojdą osoby zatrudnione sezonowo, którym pracodawcy nie będą chcieli zapłacić – ocenia Tadeusz Zając, główny inspektor pracy.
Przedsiębiorcy łącznie zalegają swojej załodze z wypłatą aż 68 mln zł. I nic nie wskazuje na to, że ich kłopoty wkrótce miną. W porównaniu do początku roku wzrosła średnia kwota zaległych pensji w przeliczeniu na jednego pracownika: z 1057 zł do 1361 zł obecnie.
Największe problemy z wypłatą wynagrodzeń mają firmy małe, zatrudniające do 49 osób. – To przeważnie przedsiębiorstwa z sektora handlu i usług, budowlane oraz spółki zajmujące się przetwórstwem przemysłowym – mówi Zając.
Rosnące problemy z wypłatą wynagrodzeń to spora zmiana w stosunku do lat poprzednich. Wówczas gospodarka była w niezłej kondycji, a ciągłe problemy ze znalezieniem kadry nie pozwalały pracodawcom ryzykować opóźnieniami z wypłatą należności. Jeszcze w 2003 r. zaległości w wypłacaniu wynagrodzeń miało 62 proc. firm. Przez kolejne lata odsetek ten spadał aż do 25 proc. w ubiegłym roku. Teraz znów zaczął rosnąć.
Pod koniec maja głośno było o pracownikach Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, którzy żądając wypłaty zaległych wynagrodzeń, posunęli się do uwięzienia zarządu, księgowej i dyrekcji firmy. Uwolnili ich dopiero wówczas, kiedy władze spółki załatwiły w banku kredyt i wypłaciły pracownikom po 600 zł zaliczki. Podobnie było w Krośnieńskich Hutach Szkła, gdzie pracownicy przez pół roku zamiast pensji dostawali zaliczki w wysokości 250 zł.
Resztę w momencie złożenia wniosku o upadłość firmy wypłacono im z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Coraz częściej też firmy zaczynają płacić pensje na raty. Tak zrobiono w w gliwickich zakładach Bumar-Łabędy, gdzie w styczniu pracownicy dostali pensje dwa razy po połowie.
Zdaniem głównego inspektora pracy tak ogromne problemy z wypłatą wynagrodzeń to ewidentny skutek spowolnienia gospodarczego. – Pracodawcy tłumaczą inspektorom, że opóźnienia w wypłacaniu wynagrodzeń wynikają z coraz częstszych zatorów płatniczych – opowiadał Zając. Jednak czy tak jest faktycznie, nie wiadomo, bo PIP nie ma prawa wglądu w sprawozdania finansowe kontrolowanych firm.
Zapewne to tłumaczenie jest prawdziwe, bo w ostatnich miesiącach coraz więcej firm w Polsce ogłasza upadłość. W pierwszym półroczu z rynku zniknęło aż 290 przedsiębiorstw. W analogicznym okresie ubiegłego roku było – 195. – Można zauważyć, że firmy mają problemy z płaceniem pensji w tych regionach, gdzie jest też najwięcej zwolnień grupowych – tłumaczy Zając.
Innego zdania jest natomiast Andrzej Rzońca, ekonomista z Forum Obywatelskiego Rozwoju, który jest przekonany, że za tę sytuację odpowiedzialny jest nie tylko kryzys.
– W okresie koniunktury też jest zawsze znaczny odsetek firm, które zalegają z wypłatami. Wynika to nie z kryzysu, a z nierzetelności przedsiębiorców – tłumaczy. Rzońca uważa, że sytuacja poprawi się dopiero wtedy, gdy w Polsce zmienione zostaną warunki ochrony prawa własności, czyli np. łatwiej, szybciej i taniej będzie można dojść swoich praw w sądzie. – Wielu przedsiębiorców nie płaci ludziom, bo wiedzą, że w zasadzie nic im za to nie grozi – dodaje.
Szansa na zmianę tej sytuacji jest niewielka. Wczoraj główny inspektor pracy co prawda zapowiedział, że recydywiści, czyli firmy, które regularnie zalegają z wypłatą wynagrodzeń, będą surowo karane – grozi im za to 5 tys. zł mandatu lub kara nałożona przez sąd grodzki w wysokości 30 tys. Równocześnie jednak uprzedził, że te firmy, w którym takie naruszenia zdarzają się sporadycznie, będą z powodu kryzysu traktowane łagodniej.
Joanna Ćwiek