Czwartek był ostatnim dniem, w którym można było spokojnie zająć pozycję przed piątkowym wystąpieniem Bena Bernanke. Na rynku znów zapachniało krwią, która przyciągnęła rekiny pokroju Warrena Buffetta.
Przed sesją w Ameryce najwięcej mówiło się o dwóch osobach. Pierwszym bohaterem był wieloletni szef Apple Steve Jobs. Wizjoner i odnowiciel potęgi producenta technologicznych gadżetów zrezygnował z fotelu prezesa. Notowania Apple, które w handlu przedsesyjnym zanurkowały o 7%, zakończyły sesję zniżką tylko o 0,7%.
Ale rezygnację Jobsa przyćmiła transakcja Warrena Buffetta. „Wyrocznia z Omaha” zainwestowała pięć miliardów dolarów w uprzywilejowane akcje Bank of America. Buffett kolejny raz wykazał się chciwością, gdy wszyscy inni wyprzedawali akcje największego amerykańskiego banku – tylko od początku roku kapitalizacja BofA spadła o połowę. Dziś kurs spółki poszedł w górę 8,7% i był jedynym zyskującym walorem w gronie 30 amerykańskich blue chipów. Pieniądze Buffetta są swoistym gwarantem jakości bilansu Bank of America, który od kilku miesięcy był podejrzewany o konieczność dokapitalizowania i emisji akcji.
To był jednak koniec dobrych wiadomości. Nerwowo było w Europie, gdzie pojawiły się pogłoski o możliwej utracie przez Niemcy ratingu AAA. Wszystkie trzy główne agencje szybko te plotki zdementowały i potwierdziły najwyższą z możliwych ocenę wiarygodności kredytowej Niemiec. Ale giełda we Frankfurcie i tak spadła o 1,7%, a momentami zniżkowała nawet o 4%.
Atmosferę strachu podsycały też działania organów nadzorczych Francji, Włoch i Hiszpanii, które przedłużyły wprowadzony w sierpniu zakaz krótkiej sprzedaży. Urzędnicy jak wyraźniej nie potrafią wyciągać wniosków z własnych błędów i zamiast „odstraszać spekulantów” tylko potęgują negatywne emocje. W końcu, jak zła musi być sytuacja, skoro rządy zabraniają swobodnego handlu akcjami?
Dodatkowo negatywnie zaskoczyły cotygodniowe dane z amerykańskich urzędów pracy. Liczba noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła z 412 tys. do 417 tys., choć oczekiwano spadku do 405 tys. Efekt był taki, że po wzrostach na otwarciu nowojorskie indeksy szybko spadły pod kreskę i praktycznie do końca sesji tylko pogłębiały straty (choć już znacznie wolniej). Ostateczny bilans to 1,5-procentowy spadek S&P500 i Dow Jonesa oraz niemal 2-procnetowa zniżka indeksu Nasdaq.
Wspomniane wcześniej informacje nie mogły jednak przyćmić kwestii najważniejszej, jaką obecnie dla rynków jest sympozjum Rezerwy Federalnej w Jackson Hole. Wszyscy czekają na jutrzejsze wystąpienie Bena Bernanke (o 16:00 czasu polskiego). Inwestorzy z Wall Street liczą, że szef FED powtórzy manewr sprzed roku i zapowie trzecią już rundę ilościowego poluzowania polityki monetarnej (tzw. QE3).
Tyle że nadzieje te są dość naiwne i opierają się jedynie na coraz słabszych danych makro. Inwestorzy właściwie szantażują szefa amerykańskiego banku centralnego, mówiąc mu: działaj, albo zaczniemy panicznie wyprzedawać akcje. Bowiem racjonalnego uzasadnienia dla QE3 nie ma: inflacja jest wysoka i rośnie, QE2 w żaden sposób nie pomogło gospodarce (ale rynkom owszem), zaś we władzach FED pojawiła się silna opozycja wobec dalszego drukowania pieniędzy.
Źródło: Bankier.pl