Trzydziestolatki to w Polsce ludzie szczęśliwi. Gdy wchodzili na rynek pracy trafili na znakomity moment. Praca często sama ich szukała i to już w okresie studiów. Trafiali do zachodnich firm, szybko awansowali i zarabiali pieniądze, o których ich rodzice mogli tylko marzyć. Młodzi ludzie, dobrze jeszcze pamiętający smutną i szarą końcówkę PRL zachłysnęli się kapitalizmem. To dla nich powstawały w Warszawie kolejne modne lokale, to ich było stać na – dzisiaj już niemodny – clubbing. Pochłonęła ich konsumpcja.
Przeciwieństwem konsumcji jest… inwestowanie. Z tym było gorzej. Bardziej przezorni yuppies kupowali mieszkania – dla siebie i na wynajem. Już kilka lat temu mogli to zrobić bez angażowania własnych oszczędności. Dzisiaj wydaje się to standardem jednak 5 czy 7 lat temu banki wyróżniały w ten sposób „młodych profesjonalistów” – zarabiających 6 – 7 tys. złotych netto na etatach w renomowanych firmach.
– Mieszkanie to bardzo realna potrzeba. Jeśli mamy dochody to decyzja o zakupie, nie jest wbrew pozorom, zbyt trudna. Alternatywą jest zupełnie nieopłacalny w tej chwili wynajem czterech kątów. Znacznie trudniej jest zrezygnować z bieżącej konsumpcji po to, by za 30 lat (!) kupić coś znacznie droższego i trochę abstrakcyjnego – własną emeryturę – mówi Michał Ławiński, Kierownik ds. Produktów Inwestycyjnych z firmy Niezależni Doradcy Finansowi Goldenegg, oferującej w sieci oddziałów w Polsce pomoc w zaciąganiu kredytów mieszkaniowych jak też doradztwo w inwestowaniu. – Wyobraźmy sobie, że nagle ktoś wyrzuca nas z pracy i daje na życie zaledwie około 40 proc. pensji. Katastrofa? Taki szok może czekać każdego kto nie zadba o przyszłość we własnym zakresie zdając się jedynie na dwa obowiązkowe filary systemu emerytalnego. Już dzisiaj powinniśmy zacząć uzupełniać emerytalny deficyt dochodów. Zaczynając w wieku 30 lat można to zrobić kosztem relatywnie niewielkich wyrzeczeń.
Przeanalizujmy to na przykładzie. Paweł zarabia 3000 zł netto, pracuje od 7 lat. Za 35 lat przejdzie na emeryturę. Jego ostatnia pensja może wynieść ok. 6000 zł, a świadczenie emerytalne zaledwie 2500 zł. Jaką kwotę musiałaby dzisiaj odkładać, by za 35 lat przejść na emeryturę bez uszczerbku dochodu?
– Wszystko zależy od tego gdzie „odłoży” te pieniądze. Jeśli zdecyduje się na nieoprocentowane konto w banku wówczas musiałoby to być prawie … 2000 zł miesięcznie. – mówi M. Ławińksi z firmy Goldenegg. – Sytuacja bez wyjścia? Niekoniecznie. Decydując się na oszczędzanie np. w funduszu inwestycyjnym z dużym udziałem akcji może zredukować swoją miesięczną „kontrybucję” do 240 zł! To zaledwie 8 proc. aktualnych dochodów netto, a wraz ze wzrostem pensji udział ten będzie się zmniejszał.
Załóżmy jednak, że Paweł nie widzi dzisiaj potrzeby oszczędzania, „zacznę za 10 lat” –mówi. Wtedy będzie znacznie trudniej. Minimalna kwotą jaką będzie wówczas musiał odłożyć co miesiąc by zafundować sobie miękkie lądowanie na emeryturze to ok. 700 zł. Nawet przy wyborze optymalnej strategii inwestycyjnej. Jest jeszcze druga strona medalu. Gdyby Paweł zaczął oszczędzać w wieku 23 lat, czyli w momencie rozpoczęcia pracy, wówczas wystarczyłaby co miesiąc kwota 60 – 70 zł.
Te obliczenia pokazują potęgę czasu i mechanizmu procentu składanego przy długoterminowym oszczędzaniu. Trzeci niezbędny składnik „przepisu na spokojną emeryturę” to produkt finansowy, który zapewni odpowiednio wysoką stopą zwrotu. A wybór nie jest prosty. Produkty unit-linked dają nie tylko ochronę ubezpieczeniową ale także możliwość kilkunastoprocentowego zysku oraz dodatkowe udogodnienia formalno-prawne. Warto sięgnąć albo po produkty mieszane, albo też wybrać z wielu działających na rynku funduszy inwestycyjnych. Jaki? A na to pytanie najlepiej odpowie właśnie doradca finansowy. Mając 30 lat trzeba z takimi fachowcami być w stałym kontakcie.