Jeśli ktoś potrzebował bardziej dobitnego sygnału, że na rynkach karty rozdaje popyt, to wczoraj go dostał. Po zaledwie kilku słabszych sesjach, gdy spadki przeplatały się ze stabilizacją cen, nastąpiła kolejna eksplozja kursów. Lepsze od oczekiwań wyniki Volkswagena, France Telecom, British Telecom i Motoroli przesądziły o wzrostach cen akcji.
A do tego doszedł wzrost cen surowców, którzy sprzężeniem zwrotnym wzmocnił popyt na surowcowe spółki na giełdach. W końcówce sesji kupujący dosłownie oszaleli, podnosząc indeks WIG20 o prawie 4,9 proc. Ale entuzjazm panował na wszystkich parkietach świata, więc możemy mówić o globalnym ociepleniu.
O ile jeszcze przed chwilą wszyscy zastanawiali się, czy WIG20 w ramach korekty ostatnich fal wzrostów spadnie poniżej 2000 pkt., to teraz już ta bariera zniknęła w ogóle z horyzontu. Główny indeks znalazł się na poziomie 2140 pkt. i wszystko wskazuje na to, że ma otwartą drogę do osiągnięcia nawet 2400-2450 pkt. w stosunkowo krótkim czasie.
”Ale jak to, bez korekty?” – zapytają racjonaliści. Skoro po 20-proc. zwyżce indeksów w ciągu niespełna trzech tygodni wystarczył spadek o 3-4 proc., by rynek znowu wystrzelił w górę, to albo mamy typowe przegrzanie koniunktury, albo… odreagowujemy bessę w równie silnym stopniu, jak wcześniej przereagowaliśmy w czasie bessy.
Jeśli dziś może coś martwić, to niskie obroty, które przy tak wielkim wystrzale indeksów powinny być znacznie potężniejsze, niż tylko 1,4 mld zł.
Dziś może okazać się, czy wystrzał optymizmu nie był przypadkiem podpuchą, pułapką zastawioną na optymistów. W USA będziemy mieli dane o PKB w drugim kwartale tego roku. Analitycy oczekują, że amerykańska gospodarka skurczy się o 1,6 proc. Jeśli dane będą znacząco gorsze (to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe), rynki mogą zareagować nerwowo. Inna sprawa, że bywało, iż inwestorzy, będąc w dobrych nastrojach, lekceważyli podobne sygnały…
Jerzy Nikorowski
Źródło: Superfund TFI