Przerasta Cię liczba funduszy i mnogość oferowanych przez nie strategii inwestycyjnych? Nie wiesz jak zdywersyfikować swój portfel, żeby zmaksymalizować szanse na osiągnięcie założonego celu? W takim razie może Cię zainteresować nowy typ funduszy, który właśnie pojawił się na polskim rynku.
Liczba funduszy oferowanych przez krajowe i zagraniczne instytucje, sięgająca już w sumie ok. 1000, może sugerować, że wszystko już było i nic nie może nas zaskoczyć. Jest jednak inaczej. Na polskim rynku zagościły właśnie fundusze nowego, nieoglądanego dotąd w Polsce typu – target date funds lub inaczej life cycle funds. Na świecie rozwijają się już od kilkunastu lat, a szczególnie popularne są w Stanach Zjednoczonych, co w dużym stopniu zawdzięczają ustawie emerytalnej z 2006 roku i wykorzystywane są tam najczęściej właśnie w planach emerytalnych.
W założeniu stworzono je po to, żeby każdy, kto potrafi w miarę dokładnie określić swój horyzont inwestycyjny, mógł wybrać odpowiedni fundusz, a potem tylko dokonywać kolejnych wpłat, nie myśląc już o tym jak alokować zgromadzony kapitał i kolejne wpłaty z uwagi na czas pozostały do zakończenia inwestycji. Jedna z często przytaczanych zasad inwestowania mówi bowiem, że w miarę zbliżania się do końca inwestycji udział instrumentów bardziej ryzykownych, jak akcje, powinien się zmniejszać na korzyść tych bardziej bezpiecznych, instrumentów rynku pieniężnego i papierów dłużnych. W przypadku funduszy typu target date, mając do emerytury przykładowo 20 lat, należy wybrać fundusz o najbliższej dacie docelowej, resztę pozostawiając osobom zarządzającym funduszem, które będą konsekwentnie realizowały przyjęty plan, podążając po ustalonej ścieżce alokacji. Warto w tym miejscu podkreślić, że nie są to znane inwestorom fundusze aktywnej alokacji, które skład portfela uzależniają wyłącznie od bieżącej sytuacji na rynku finansowym.
Sama koncepcja life cycle, czyli zarządzania inwestycją zgodnie z cyklem życiowym oszczędzającego, nie jest na polskim rynku nowa. W ofercie niektórych TFI (m.in. Legg Mason TFI, Pioneer Pekao TFI) już od jakiegoś czasu są produkty w ramach pracowniczych programów emerytalnych (PPE) czy indywidualnych kont emerytalnych (IKE) lub indywidualnych kont zabezpieczenia emerytalnego (IKZE), które umożliwiają wybór modelowej strategii, która jest automatycznie dostosowywana wraz z upływem czasu.
Niemniej fundusze stricte typu target date jako pierwsze spośród krajowych instytucji wprowadziło do oferty ING TFI w formie funduszu parasolowego ING Perspektywa z sześcioma subfunduszami, o wiele mówiących nazwach ING Perspektywa 2020, ING Perspektywa 2025 i tak w odstępach co pięć lat aż do ING Perspektywa 2045. Są to klasyczne fundusze funduszy, co oznacza, że nie inwestują bezpośrednio w akcje czy obligacje, tylko w jednostki uczestnictwa innych funduszy, w tym przypadku krajowych i zagranicznych funduszy z grupy ING. Jak chyba łatwo się domyślić, liczba w nazwie subfunduszy oznacza rok docelowy zakończenia modelowej inwestycji.
Czego może oczekiwać inwestor, który ze względu na planowany horyzont inwestycyjny zdecyduje się na inwestycję w przykładowo w fundusz z rokiem 2020 w nazwie? Zgodnie ze statutem funduszu początkowo akcje mają stanowić do 33 proc. aktywów funduszu, pozostałą zaś część będzie inwestowana w instrumenty o charakterze dłużnym. W miarę upływu czasu i zbliżania się do roku 2020 udział akcji ma spadać, a obligacji rosnąć aż do poziomu 91 proc. A jak to będzie wyglądało w przypadku subfunduszu ING Perspektywa 2045? Różnica polega w gruncie rzeczy tylko na tym, że w początkowym okresie w akcje ma być inwestowane do 65 proc. aktywów, a ścieżka dochodzenia do 90-proc. udziału obligacji jest rozpisana na więcej lat.
Nasuwa się pytanie, co stanie się z funduszem wraz z nadejściem jego roku docelowego? Otóż statuty przewidują, że fundusz, po osiągnięciu docelowej alokacji aktywów, czyli do 91 proc. w papierach dłużnych, a reszta w akcjach, będzie trwał w takiej formie przez czas nieokreślony.
Propozycja ING TFI całkiem nieźle wygląda pod względem kosztowym. Co prawda wysokość opłaty manipulacyjnej przy zakupie jednostek uczestnictwa może i nie należy do najniższych (maksymalnie 4 proc.), jednak rodzaj opłat, który ma największe znaczenie, czyli wynagrodzenie ze zarządzanie, kształtuje się na relatywnie niskim poziomie (od 1,3 do 2,1 proc.). Dla porównania średnia deklarowana opłata za zarządzanie pobierana przez fundusze stabilnego wzrostu to ok. 2,55 proc. W przypadku funduszy zrównoważonych jest to jeszcze zdecydowanie więcej, bo ok. 3,7 proc. Co szczególnie warto podkreślić, wraz z upływem czasu opłata za zarządzanie maleje. Przykładowo w subfunduszu ING Perspektywa 2045 do roku 2024 będzie ona wynosić 2,1 proc., ale potem co pięć lat będzie topniała, aż wreszcie od roku 2040 wyniesie 1,3 proc. Fundusz zamieni się wówczas w istocie w typowy fundusz obligacji i tak samo stanie się też z wynagrodzeniem TFI, co należy uznać za bardzo uczciwe postawienie sprawy. Dodajmy, że obecnie średnie wynagrodzenie funduszy obligacji wynosi ok. 1,6 proc. Warto zauważyć, że decydując się na oszczędzanie w funduszu w ramach IKE wynagrodzenie za zarządzanie jest nieco niższe.
Bernard Waszczyk, Open Finance
Źródło: Open Finance