W USA wtorkowy spadek indeksów tłumaczono przede wszystkim oczekiwaniem na wynik dwudniowego posiedzenia FOMC. Być może trochę niepewności z tego powodu było na rynku widać, ale tak naprawdę gracze szukali pretekstu, żeby zrealizować część zysków. Mówiono na przykład o negatywnym wpływie danych makro, ale to jest zupełnie błędna analiza sytuacji.
Okazało się (dane wstępne), że w drugim kwartale jednostkowe koszty pracy spadły aż o 5,8 proc. (oczekiwano spadku o 1,9 proc.), a wydajność pracy wzrosła o 6,4 proc. (oczekiwano wzrostu o 4,9 proc.). Są to dane bardziej istotne dla szacowania inflacji niż dla prognozowania koniunktury (chociaż taki zestaw jest typowy dla końca recesji), więc nic dziwnego, że nie wpłynęły na nastroje. Takie dane zwiększają jednak prawdopodobieństwo dłuższego pozostawanie stóp w USA na bardzo niskim poziomie.
Mówiono o negatywnym wpływie raportu o zapasach w hurtowniach amerykańskich, co jest już zupełną aberracją. Po pierwsze bardzo rzadko (właściwie nigdy) rynek się tymi danymi nie przejmuje, a po drugie po ich publikacji indeksy przez co najmniej 20 minut odbijały. Spójrzmy jednak na te dane. Rzeczywiście zapasy spadły po raz dziesiąty z kolei, ale sprzedaż wzrosła drugi miesiąc z kolei. Pozytywem jest w tej sytuacji szczególnie wzrost sprzedaży. Zresztą puste magazyny też nie martwią – trzeba je będzie napełnić.
Rynek akcji szczególnie mocno obciążał spadek cen w sektorze finansowym. Komisja Kongresu USA (Congressional Oversight Panel) stwierdziła w poniedziałek wieczorem w swoim miesięcznym raporcie, że trujące aktywa nadal stanowią zagrożenie dla sytemu finansowego w USA. Zalecono też Departamentowi Skarbu rozszerzenie programu oczyszczania systemu z trujących aktywów (szczególnie chodzi o mniejsze banki). Komisja zaleca też przeprowadzenie testów wysiłkowych (stress tests) jak tylko warunki określone w poprzednim badaniu się pogorszą.
Indeksy szybko spadały, ale indeks S&P 500 dwa razy testował najbliższe wsparcie (992 pkt.) i od niego się odbił, co rodziło nadzieję na utworzenie formacji podwójnego dna i znaczne zredukowanie skali spadku. Nawet przez pewien czas się to trochę udawało, ale końcówka była bardzo słaba. Indeksy spadły o więcej niż jeden procent, ale jest plus tego spadku: zmniejszyło się wykupienie techniczne rynku. Minusem jest umocnienie oporu.
GPW rozpoczęła wtorkową sesję bardzo nerwowo, ale bardzo szybko kierunek indeksów został ustalony: na północ. Najmocniej nadal zachowywał się MWIG40, co może trochę niepokoić. Nie jest dobrze, kiedy generalicja (blue chipy) zostaje z tyłu. W dalszym ciągu jednak gwałtownie rósł kurs Agory (potem doszlusował do niej TVN). Bardzo szybko WIG20 zbliżył się do oporu na poziomie 2.167 pkt., ale nie odważył się go zaatakować, co zwiększyło nacisk podaży i zaczęło obniżać indeksy.
Przełom nastąpił po publikacji danych w USA (nawet niezłych) i po pojawieniu się mniej więcej w tym samym czasie informacji o decyzji rządu odnośnie prywatyzacji. Kursy Lotosu (może być sprzedane do 13 procent akcji) i KGHM (do 10 procent) zaczęły szybko spadać, co poprowadziło indeksy na południe. KGHM zresztą traciła już dużo wcześniej. W tym samym czasie znacznie pogorszyła się sytuacja na innych giełdach europejskich, a to doprowadziło u nas do gwałtownego załamania. Nawet MWIG40 znacznie ograniczył skalę wzrostu. Pojawiała się tam świeca spadającej gwiazdy, co może zapowiadać początek korekty.
Dla WIG20 końcówka była fatalna. Ostanie minuty sesji dobiły obóz byków – WIG20 spadł o 2,6 procent. Największy wpływ, bo aż 1,9 pkt. procentowego miały trzy spółki: PKO BP, Pekao i KGHM. Spadek WIG o 1,5 procent należy uznać za normalny i umiarkowany. Niepokoić może duży wzrost obrotów (prawie 2 mld złotych). Nawet wtedy, kiedy indeksy nieznacznie rosły, dynamiczny wzrost obrotu mógł być uznany za „niedźwiedzi” sygnał, a duży spadek indeksów na dużym obrocie jest zdecydowanie takim właśnie sygnałem.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi