„[…] Przed nadmierną liberalizacją procedur kredytowych ostrzegaliśmy już w 2008 roku. Wtedy też rozpoczęły się prace nad rozwiązaniem – rekomendacją wyznaczającą standardy zarządzania ryzykiem – poprzedzone gruntownym badaniem sposobu oceny zdolności kredytowej przez banki. Szczęśliwie kryzys powstrzymał apetyt banków. Agresywne strategie sprzedażowe musiały ustąpić miejsca racjom specjalistów od zarządzania ryzykiem. Pytanie, na jak długo.”, pisze Kluza.
„Żadna nierównowaga nie jest dla rynku korzystna: ani zaniżanie standardów ostrożnej działalności, ani restrykcyjne i zachowawcze podejście, hamujące stabilny jego rozwój. A ponieważ to bank, a nie – klient, zarabia pieniądze na właściwym wyważeniu tych proporcji, od niego należy wymagać właściwych decyzji. Gdyby nie pewność, że środki zdeponowane w banku są bezpieczne i w każdej chwili można z nich skorzystać, bankowy mechanizm – gromadzenie pieniędzy i pożyczanie ich za odpowiednią opłatą – nie byłby możliwy. To dlatego bank jest obowiązany dokładnie sprawdzić, komu pożycza pieniądze deponentów. Trudno budować stabilność sektora bankowego, opierając się wyłącznie na deklaracjach kredytobiorców i ich woli spłaty zobowiązań […].”, czytamy w „Rz”.
Komisja Nadzoru Finansowego pracuje nad nową rekomendacją (T), która ureguluje kwestie dotyczące liczenia zdolności kredytowej. Zgodnie z projektem, łączny koszt zobowiązań klienta nie mógłby przekraczać 50 proc. jego miesięcznych dochodów. Związek Banków Polskich obawia się jednak, że rekomendacja może ograniczyć akcję kredytową, w zależności od banku od 20 do nawet 80 proc. Bankowcy podkreślają, że projekt nie uwzględnia wielkości, możliwości technicznych i skali działalności banków. Wprowadzenie zapisów tego projektu w sposób znaczący zwiększy koszty działania mniejszych banków oraz ograniczy dostęp do kredytu mniej zamożnym klientom, faworyzując jednocześnie podmioty nie objęte kontrolą nadzorczą.
Więcej w artykule „Banki powinny umieć mówić nie” autorstwa Stanisława Kluzy.
WB