Pożyczki walutowe, głównie hipoteczne, udzielane są do granic zdolności kredytowej. Jeśli więc ktoś ma zdolność do spłaty 1200 zł miesięcznie w złotych, to może spłacać też 300 euro. Jeśli kurs euro wzrośnie np. o 30 proc., to musiałby spłacać dalej 300 euro, ale o wartości (w złotych) 1560 zł. Można więc stracić możliwość obsługi długu, a bank przystąpi do jego egzekucji.
Gdyby zjawisko to stało się masowe, i dla banków, i dla ich klientów oznaczałoby spore kłopoty. W swoim raporcie analitycy banku inwestycyjnego Merrill Lynch piszą, że wzrost kredytów walutowych udzielanych przez banki w Europie Środkowej może być ryzykowny. Zdaniem autorów raportu, z polskich banków najbardziej wystawione na ryzyko są: Bank BPH, BRE Bank, Millennium i PKO BP. W ich przypadku wielkość portfela kredytów walutowych jest bowiem bliska wartości kapitałów. Banki zapewniają jednak, że element ryzyka kursowego jest uwzględniany w kosztach banku już na etapie oceny zdolności kredytowej. Żadnego niebezpieczeństwa więc nie ma – podaje „Gazeta Prawna”.
Poza tym – podkreśla Jacek Balcer, rzecznik prasowy BPH – w ciągu ostatnich sześciu lat kurs PLN w stosunku do EUR umocnił się o ok. 0,3 proc., a w stosunku do CHF osłabił tylko o ok. 3,5 proc. Jan Kolasiński, doradca prezesa w Związku Banków Polskich, podkreśla, że do tej pory kurs złotego nigdy nie załamał się tak bardzo, by raty pożyczki wzrosły np. o połowę. – Nie ma też powodów, aby taką gwałtowną dewaluację w ogóle zakładać. – Dlatego jeśli mówimy o jakimkolwiek zagrożeniu, to co najwyżej potencjalnym i czysto teoretycznym – zapewnia.