Podsumowania roku 2009 i prognozy na kolejny opierają się o to, co zmienił kryzys – i pytanie o przyszłość. W globalnym scenariuszu poświęcamy szczególną uwagę Polsce, gdzie – jak twierdzą niektórzy – „nawet kryzys się nie udał”. Mimo pozytywnych prognoz dla naszej gospodarki, Prof. dr hab. Leszek Pawłowicz, z Instytutu Badań Nad Gospodarką Rynkową zauważa zagrożenia płynące z „natury Polaka”.
Mówiono ostatnio o zmianach strategii w dużych korporacjach, przewidywano nawet, że czeka nas „sztorm strategiczny”…
Leszek Pawłowicz: Jaki sztorm strategiczny? Owszem, były rozmowy na temat strategii banków globalnych, natomiast jeśli chodzi o spółki zależne od banków globalnych, to generalnie one nie maja żadnych strategii. To jest myślenie krótkofalowe, w okresie mniej więcej roku i to jest również problem związany z zarządzaniem taką spółką zależną. Coraz rzadziej formułuje się strategie w horyzoncie 3-4 letnim, a coraz częściej przechodzi się na takie bieżące, roczne planowanie, robienie rocznych budżetów. Jest tak dlatego, że planowanie strategiczne często przechodzi już na poziom pionów biznesowych, transgranicznych dywizji. Wtedy dla kilkudziesięciu banków, które są w ramach takiego holdingu, określa się strategię rozwojową. Tam jest miejsce dla strategii, a dla poszczególnych strategii w danych krajach jest różnie, jednak jest coraz mniej takich niezależnych strategii i coraz więcej wpływu ze strony biznesowych linii i stąd są problemy. Problemy są wtedy, kiedy ktoś wpada w kryzys, a nie wtedy, gdy wszystkim jest dobrze. Często słyszy się, że banki są transgraniczne gdy żyją – i narodowe, gdy umierają.
Jakich – i czy w ogóle – zmian możemy spodziewać się w globalnych regulacjach płynnościowych?
L.P.: One już powoli następują. Oczywiście, że wszyscy będą zmierzali – pod wpływem tych turbulencji z płynnością lub jej braku – do tego, by systemy bankowe były bardziej płynne. Celem jest by banki miały więcej płynności własnej, a mniej korzystały z pomocy banków centralnych. Banki centralne w teorii bankowości są traktowane jako banki ostatniej szansy. Mówimy „banks of last resort”. Stały się one niestety obecnie bankami jedynego pożyczkodawcy i mówi się złośliwie, że są to „banks of only resort”. Z tej ogromnej pomocy płynnościowej, której musiały i muszą dostarczać, stworzył się ogromny problem, dlatego bez wątpienia regulacje ostrożnościowe będą powodowały większą presję na wzmożenie płynności poszczególnych banków. Oznacza to jeszcze większe przyhamowanie akcji kredytowej.
Chciałabym teraz skupić się na rynku polskim. Co na tym rynku powoduje, lub może spowodować kłopoty? Co powinno ulec zmianie?
L.P.: Nie ma kłopotów w polskich bankach, jeśli myślimy o ich bezpieczeństwie i wypłacalności. Akcja kredytowa istnieje i nie jest tak, że nie rośnie. Jest to indywidualna decyzja banku. Możliwe, że nie rośnie ona tam, gdzie byśmy chcieli, bo banki nie udzielają kredytów korporacyjnych i kredytów długich, natomiast chętnie udzielają kredytów krótkoterminowych. Dynamika kredytów konsumpcyjnych jest bardzo wysoka. Wynika to głównie z utrudnionego dostępu do długoterminowych źródeł finansowania. Jest tak również z powodu, że banki nie mają stopy referencyjnej z rynku międzybankowego. Stopa referencyjna WIBOR czy LIBOR jest powszechnie stosowana w umowach kredytowych długoterminowych. W związku z tym, że WIBOR jest nieprawdziwy, nierynkowy, to banki podchodzą do umów na nich opartych z bardzo dużą ostrożnością i narzucają bardzo wysoką marżę. Robią tak, gdyż liczą się z tym, że jest to trochę fikcyjny punkt odniesienia, a nie stopa referencyjna rynkowa. Nie są więc to tylko te powody, które są dość powszechnie znane.
Jaka jest w takim razie przyszłość polskiej gospodarki? Czego możemy się spodziewać?
L.P.: W krótkim okresie wydaje mi się, że nie ma się czym specjalnie przejmować, bo rok 2010 to będzie dobry rok. Myślę, że przyrost PKB będzie co najmniej w okolicach 2,5%, co jak na okres kryzysowy nie jest złym rezultatem. Jest to bardzo dobry rezultat. W dłuższym okresie będzie to zależało od tego, co się będzie działo na świecie. Jeśli np. nastąpi jakaś ogromna inflacja dolara, załamanie zaufania do dolara, być może również do innych walut, w których się rozlicza transakcje, to może być bardzo źle. Tego nie można wykluczyć, bo w sumie współczesna gospodarka rynkowa ma tylko 250 lat. Nam się wydaje, że to jest bardzo długo, a to wcale długo nie jest. Jest to największa groźba globalna, że ludzie stracą zaufanie do pieniądza i przepływów pieniężnych w większym zakresie niż w czasie obecnego kryzysu. Jeśli nic się nie zrobi w zakresie nowej architektury sieci bezpieczeństwa, to można tylko oczekiwać, że następny kryzys będzie głębszy. Wtedy jesteśmy na krawędzi ryzyka globalnego. Jesteśmy częścią gospodarki światowej, globalnej – jak będzie źle na świecie to my się nie uchowamy.
Co dał nam ten kryzys, co zweryfikował i czego nauczył?
L.P.: Myśmy nie mieli kryzysu. Byliśmy jedynym krajem w UE, który uniknął recesji. To jest dobre pytanie, gdyż ludzie na ogół uczą się na własnych błędach, na cudzych się nikt nie uczy. Obawiam się, że za lekko przeszliśmy ten kryzys i w związku z tym, obym nie miał racji, ale wydaje mi się, że za dużo się nie nauczymy.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Barbara Koziar, Bankier.pl
Źródło: Bankier.pl