Po sześciu kolejnych tygodniach wzrostowych, warszawski rynek dostał w końcu zadyszki, która szczególnie wyraźnie objawiła się podczas dwóch ostatnich sesji. Zarówno bowiem w czwartek jak i w piątek nasz rynek pozostawał zdecydowanie słabszy od większości europejskich i światowych indeksów.
Kolejne wzrosty zanotowały giełdy amerykańskie, natomiast szczególnie blado wypadliśmy na tle rynku niemieckiego. W tym samym czasie kiedy indeks giełdy frankfurckiej DAX wzrósł o 4,1 proc., nasz WIG20 stracił 4,9 proc. Niewielkie, ale jednak plusy zanotowały giełdy w Pradze i w Budapeszcie. W górę poszła też Rosja oraz Turcja. Ta wyraźna relatywna słabość naszego rynku była trochę zaskakująca i trudno jednoznacznie wskazać tutaj przyczynę.
Widać wyraźnie, iż część dużego kapitału spekulacyjnego przystąpiło do realizacji zysków. Potwierdzałby to fakt, iż w największym stopniu ucierpiał sektor bankowy na czele z BZ WBK oraz Pekao SA. Temu pierwszemu a wraz z nim całemu sektorowi bankowemu mógł dodatkowo zaszkodzić wywiad udzielony przez Mateusza Morawieckiego, prezesa BZ WBK, który przestrzegł, że dopiero nadciąga bankowe tsunami. Banki to spora część portfela WIG20, ale nie całość. Nie można więc tłumaczyć spadku tylko spółkami tego sektora, zwłaszcza że 80 proc. spółek z WIG20 straciło na wartości, a te które zachowały się lepiej, to przede wszystkim spółki defensywne.
Zupełnie inaczej wyglądał za to rynek spółek małych i średnich. Zarówno mWIG40 jak i sWIG80 zakończyły tydzień na plusie, a wzrosty były tym większe, im mniejszą płynnością charakteryzują się spółki reprezentujące poszczególne indeksy. Nie brakowało przy tym spółek, które podrożały w stosunku dwucyfrowym. Jako że te spółki raczej nie podlegają wahaniom wynikającym z przepływów międzynarodowego kapitału, a także nie specjalnie interesują się nimi fundusze emerytalne, można śmiało powiedzieć, że mamy (lub mieliśmy) do czynienia z małą euforią zakupów wśród inwestorów indywidualnych, którzy poszukiwali przede wszystkim tych papierów, które jeszcze nie poszły ostro w górę, a charakteryzują się dużą zmiennością. Co więcej, duże wzrosty widoczne były również na spółkach przeżywających poważne kłopoty finansowe i obarczone sporym ryzykiem upadku. W krótkim terminie ten rynek wydaje się już delikatnie przegrzany, zwłaszcza iż zakupom towarzyszyły chyba jednak zbyt duże emocje. Z punktu widzenia perspektywy długoterminowej, tak silne zachowanie „misiów”, które w o wiele większym stopniu niż blue chips podatne są na zmiany koniunktury w realnej gospodarce, mogą sugerować nadchodzącą poprawę w gospodarce.
Zachodzi oczywiście pytanie, czy spadki ostatniego tygodnia są zapowiedzią tylko krótkiej korekty, po której ponownie ruszymy w górę, czy też oznaczają już koniec fali wzrostowej zapoczątkowanej w lutym. Wydaje się, że cała fala wzrostowa stanowiąca pierwsze poważne odreagowanie przesadnej przeceny i krańcowego niedowartościowania spółek, powinna dotrzeć do poziomów, z których rozpoczęła się ostatnia fala bessy. Są to poziomy z pierwszych dni stycznia tego roku, a więc ok. 1900 pkt. dla WIG20 i ok. 28500-29000 pkt. dla WIG. Ten drugi indeks opisujący szeroki rynek na początku tygodnia dotarł do strefy oporu, natomiast w przypadku WIG20 pozostało jeszcze trochę miejsca. Trudno powiedzieć, czy bykom uda się jeszcze powrócić i dotrzeć do poziomu 1900 pkt. Po krótkiej przerwie taki ruch zdecydowanie by się jeszcze należał. Pytanie tylko, czy biorąc pod uwagę relację tego zasięgu do całego wzrostu przebytego od 18 lutego, ryzyko w krótkim terminie nie jest zbyt duże przy niewątpliwie wykupionym rynku.
Jacek Rzeźniczek
Główny Analityk
Secus Asset Management SA
Źródło: Secus Asset Management SA