Jestem przekonany, że w sektorze bankowym nadchodzi fala konsolidacji spowodowana kryzysem. Decyzje o sprzedaży zostały już podjęte, pytanie tylko, jak długo przyjdzie nam czekać na konkretne transakcje – mówi Mariusz Grendowicz w rozmowie z Bankier.pl.
Michał Kryński, PRNews.pl: Mieliśmy rok ewidentnego odbicia – po dwóch cięższych dla branży bankowej latach. Mówi się o tym, że ten czwarty kwartał może być cięższy, bez tak dobrych wyników, jakie widzieliśmy w całym 2010. Jak właściwie ocenić ten rok? Czy możemy powiedzieć, że to był dobry rok dla bankowości?
Mariusz Grendowicz: Rok 2010 był niewątpliwie dramatycznie lepszy od roku 2009, najtrudniejszego od wielu lat dla polskiej bankowości. W 2010 roku pierwsze trzy kwartały miały tendencje ciągłej poprawy – trzeci kwartał był lepszy niż drugi, zaś drugi lepszy niż pierwszy. Czwarty tradycyjnie już, ze względu na większą aktywność klientów zarówno detalicznych jak i korporacyjnych, lecz również zgodnie z trendem, powinien być jeszcze lepszy. Ale w czwartym kwartale odpisywane są również rozmaite jednorazowe koszty, czasami powoduje to spadek wyników. Ostatni kwartał 2010 roku może być więc nieznacznie gorszy od trzeciego, co nie zmienia faktu, że cały rok zamkniemy na pozytywną nutę.
Są opinie, że te „bardzo dobre” wyniki banków w 2010 roku w kolejnych kwartałach wynikały właśnie z rozwiązywania rezerw, czyli mówiąc wprost – pozbywania się przez banki złych kredytów, kierowania ich do zewnętrznej windykacji. Czy to nie jest pewne oszukiwanie rzeczywistości?
Oczywiście w pewnym stopniu wynik jest „robiony” na rozwiązywaniu rezerw, ale pamiętajmy, że spadek wyników w 2008 i 2009 roku był pochodną właśnie zawiązywanych rezerw. Jest to nieodzowna część cyklu koniunkturalnego, gdzie w momencie dekoniunktury mamy do czynienia z zawiązywaniem rezerw, które dość istotnie wpływają na wyniki banków, zaś w lepszych czasach rezerwy są rozwiązywane. Natomiast czy osiąganie dobrych wyników odbywa się poprzez proste rozwiązywanie rezerw, czy poprzez przekazywanie ekspozycji firmom windykacyjnym – to już jest nieistotny szczegół.
Czego możemy spodziewać się w przyszłym roku? Mamy rekomendację T, która w grudniu w pełnym kształcie weszła w życie, zapowiadana jest rekomendacja S2 i dodatkowe regulacje ostrożnościowe. Czy branża ma szansę utrzymać te dobre wyniki?
Zacznijmy od rozłożenia działalności bankowej na czynniki pierwsze – popatrzmy najpierw na przychody, gdzie będzie najwięcej wyzwań, szczególnie po stronie kredytowej. Nasycenie polskiego rynku bankowego kredytami niehipotecznymi dla osób indywidualnych jest z grubsza na poziomie średniej europejskiej. W kontekście rekomendacji T, ale również rozmaitych innych obostrzeń – przede wszystkim polityki samych banków, która ma iść w kierunku przejrzystości i rezygnacji z „wpychania” klientom indywidualnym kredytów na siłę – trudno jest wyobrazić sobie większe nasycenie kredytem niehipotecznym. Wiele banków odgraża się, że ekspansja nastąpi po stronie kredytów hipotecznych. Jeżeli jednak popatrzymy na realia, szczególnie zaś Bazyleę III i zawarte w niej tak zwane Net Stable Funding Ratio, które wymagać będzie, by długoterminowe aktywa były finansowane stabilnymi, długoterminowymi pasywami – powodować one będą znacznie większą świadomość źródła finansowania kredytów hipotecznych. Szczególnie w tych polskich bankach, które są częścią międzynarodowych grup. Nie przypadkiem bankami, które wykazują najwyższą dynamikę wzrostu portfeli kredytów hipotecznych są nadal te, które mają centra decyzyjne w Polsce. Zagraniczne grupy myślą już bowiem w kategoriach Bazylei III, pomimo tego, że nie weszła jeszcze w życie. Przestrzegałbym więc przed nadmiernymi oczekiwaniami co do wielkiej ekspansji kredytowej po stronie kredytów hipotecznych. Sporą niewiadomą – i sporą szansą na przyszły rok jest to, co było nieobecne w 2010 roku, a mianowicie kredyty dla klientów korporacyjnych, których dynamika wzrostu jest zwykle pochodną koniunktury. Jeżeli przedsiębiorcy nabiorą pewności, że sytuacja związana z Euro, a właściwie z niektórymi gospodarkami, normalizuje się, zaczną inwestować. Brak jednoznacznego sygnału wychodzenia europejskich gospodarek z kryzysu powodować może jednak dalsze wstrzymywanie się z istotniejszymi inwestycjami. Co do kredytów inwestycyjnych byłbym więc umiarkowanym optymistą. Będziemy zapewne mieć do czynienia ze wzrostem wolumenu kredytów obrotowych, gdyż wzrasta aktywność przedsiębiorców – odbywa się odbudowa zapasów, odbywa się zwiększony import, eksport. Nałożone na czteroprocentowy oczekiwany wzrost produktu krajowego brutto w 2011 roku, mogą spowodować spore odbicie po stronie kredytów obrotowych. I zapewne właśnie w tej kategorii pojawi się w bankach dodatkowy przychód odsetkowy.
A koszty?
Po zaciskaniu pasa w kwestii zarobków pracowników, zarówno w 2008 jak i 2009, mieliśmy nieco rozluźnienia w 2010 roku, ale trudno mówić o płacowej hossie. Z drugiej strony oczekiwać można znacznie większej konkurencji o najlepszych pracowników, którzy wymagani będą, by realizować ambitne wyzwania. Za tym najprawdopodobniej pójdą wzrosty zarobków pracowników banków, co spowoduje inflację kosztów. Saldo przychodów i kosztów nie powinno zatem być diametralnie różne od 2010 roku. Wracamy zatem do rezerw na ryzyko kredytowe. Trwale się zmniejszały – i oczekuję, że zmniejszać się będą – rezerwy na ryzyko kredytowe klientów korporacyjnych. Możemy powiedzieć, że już wychodzimy z cyklu i w 2011 roku oczekiwać należy dość znacznego ich zmniejszenia. Po stronie detalu sytuacja też powinna się unormować, aczkolwiek dużą niewiadomą są oczywiście kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. Wszystko wskazuje na to, że szwajcarski bank centralny utrzymywać będzie stopy procentowe na obecnym poziomie przynajmniej przez najbliższe półrocze. Jeśli oprocentowanie kredytów nie wzrośnie, samo osłabianie się złotego względem franka szwajcarskiego może nie spowodować jeszcze wielkiego kataklizmu. Należy natomiast bacznie przyglądać się jakości portfeli kredytowych we frankach, szczególnie w przypadku banków, które agresywnie oferowały je klientom – powiedzmy – mniej zamożnym. Podsumowując: rezerwy na ryzyko kredytowe, zarówno dla klientów korporacyjnych, jak i w kredytach niehipotecznych dla osób indywidualnych, będą maleć. Nastąpi jednak nieznaczny – a być może poważniejszy, jeżeli wzrosną stopy procentowe w Szwajcarii – wzrost rezerw na ryzyko kredytowe związane z kredytami hipotecznymi we frankach.
Mieliśmy rekomendację T – jak niektórzy twierdzą, wprowadzoną mocno „po czasie”. Być może pojawi się rekomendacja S2 dotycząca kredytów walutowych, których najchętniej nadzór by się pozbył. Do tego Bazylea III i możliwość wprowadzenia podatku bankowego. Czy nie jest to swojego rodzaju przyciskanie butem do ziemi polskiej branży bankowej, w pewnym sensie za „grzechy” zachodnich banków?
Można oczywiście twierdzić, że to za dużo, ale „Polak potrafi”… Podejrzewam, że polscy bankowcy i tym razem staną na wysokości zadania. Natomiast jest faktem, że tak jak Bazylea III, przynajmniej w części kapitałowej, nie powinna dla polskich banków stanowić wielkiego wyzwania, tak już regulacje płynnościowe, a szczególnie Net Stable Funding Ratio, wyzwanie dla nich będą niewątpliwie stanowić. Może powrócić model bankowości, w którym przyrost portfela kredytowego jest limitowany przyrostem najbardziej stabilnej części depozytów, czyli sald na detalicznych rachunkach bieżących. Wtedy pomimo tego, że pojawi się długo oczekiwany dodatkowy popyt na kredyty, po prostu może nie być pod nie stabilnego finansowania. Oprócz tego Rekomendacja T. Pomimo tego, że już na początku 2009 roku standardy kredytowe banków zostały dość istotnie zaostrzone, a więc Rekomendacja T nie powinna stanowić dla polskich bankowców wielkiego zaskoczenia, jest to kolejne, dodatkowe utrudnienie. Co do podatku bankowego – powód, dla którego rządy europejskie idą w tym kierunku jest oczywisty. Po pierwsze: bardzo duże środki podatników zostały zaangażowane w ratowanie banków, w związku z czym pojawił się polityczny popyt na „odkucie się” na instytucjach finansowych i odzyskanie przynajmniej części tych środków. Druga rzecz, to pewne domniemanie, że „banki są bogate”, wobec czego trochę pieniędzy można im zabrać. Ale spójrzmy na polski sektor bankowy. Żaden z polskich banków nie wymagał wsparcia ze strony państwa, w związku z tym pieniądze podatnika nie zostały zaangażowane. Po drugie, polski sektor bankowy jest jednym z najbardziej obciążonych fiskalnie w Europie. Argument, że można go dociążyć, upada. Z drugiej strony są oczywiście realia budżetu i przysłowiowy wybór pomiędzy śmiercią przez powieszenie, a śmiercią przez rozstrzelanie. A więc, kolejne podwyższenie VATu, czy podatek bankowy? Podniesienie PIT-u o 1, 2, 3 procent, czy podatek bankowy? Obawiam się, że w tym dylemacie bardziej popularnym wśród wyborców – a mamy rok wyborczy – może okazać się podatek bankowy. Jest wielce prawdopodobne zatem, że pomimo braku realnych powodów dla wprowadzenia dodatkowego obciążenia banków, podatek ten zostanie wprowadzony.
Jak wpłynie to na naszą branżę? Już w 2010 mieliśmy dosyć poważne ruchy: zakup BZ WBK przez Santandera, czy kolejne przejecie Grupy Getin. Cały czas trwają rozmowy odnośnie Polbanku. Czy możemy mówić o etapie konsolidacji? Czy na naszym rynku banków nie ma przypadkiem zbyt wiele?
Od wielu lat dla obserwatorów oczywistym jest, że na polskim rynku działa zbyt wiele banków prowadzących działalność uniwersalną. Na olbrzymiej większości rynków europejskich jedynie kilka banków prowadzi taką działalność. Na polskim rynku mamy ich już obecnie z piętnaście – i pewnie kolejnych dziesięć, które aspirują, by być bankami uniwersalnymi i deklarują ambicje minimum pięcioprocentowego udziału w rynku. Zsumowane istniejące, bądź oczekiwane, udziały rynkowe, to pewnie dwieście, czy nawet dwieście pięćdziesiąt, procent. To po prostu nierealne! Jakie mogą być tego konsekwencje? Kryzys 2007-2009 spowodował zróżnicowanie kondycji rozmaitych grup bankowych. Jest pewnie z pięć grup europejskich, które na tle konkurentów wyglądają dość mocno. Są też dwie grupy amerykańskie, które po problemach w 2008 i 2009 roku, wychodzą z zapaści obronną ręką. Te banki z dużą pewnością będą aktywnymi graczami w konsolidacji europejskiego sektora bankowego. Co może się wydarzyć w kontekście polskiego rynku? Dużą, lecz jakże ważną, niewiadomą w tej układance jest wpływ zmian regulacji dotyczących otwartych funduszy emerytalnych na wyceny spółek. Jeżeli dopływ środków do systemu OFE zostanie ograniczony, popyt na aktywa finansowe ulegnie zmniejszeniu, co najprawdopodobniej będzie miało wpływ na wyceny polskich spółek giełdowych. Powód, dla którego w Polsce wyceny banków przewyższają dwukrotność ich wartości księgowej, podczas gdy na większości rynków europejskich, w tym na bardzo atrakcyjnym rynku tureckim, oscylują bliżej jedności, to głównie OFE, które stabilizują popyt, wręcz podgrzewają koniunkturę. Oczywiście po części to również i premia z tytułu płynności polskiej giełdy. Co może się w związku z tym wydarzyć? Strategiczni inwestorzy polskich banków, dokapitalizowani przez państwo, niepewni co do możliwości spłaty swoich zobowiązań, mogą przyspieszyć swoje decyzje, świadomi potencjalnego spadku cen akcji. Wydawało się, że transakcja przejęcia BZ WBK przez Banco Santander stanie się katalizatorem wielu transakcji. Duża niepewność na rynkach, spowodowana perturbacjami na południu Europy, może ten proces nieco odłożyć w czasie. Jestem jednak przekonany, że fala konsolidacji, spowodowana kryzysem, nadchodzi. Decyzje o sprzedaży zostały już podjęte, pytanie tylko, jak długo przyjdzie nam czekać na konkretne transakcje.
Źródło: Bankier.pl