W łowieniu klientów przodują banki internetowe: mBank nie każe sobie płacić za prowadzenie konta, Inteligo również, jeśli na rachunku zdeponowane jest co najmniej 100 zł. W ślad za wirtualnymi bankami ruszyły uniwersalne tuzy: Pekao SA, PKO BP czy Bank BPH sypią jak z rękawa szybkimi pożyczkami bez poręczycieli. Nie brakuje kredytów konsolidacyjnych, które de facto pozwalają uciec spod jarzma drogiej pożyczki starego banku.
W rezultacie jedne banki zostają z martwymi kontami, inne puchną od nadmiaru świeżych rachunków. Ale nie na długo. – Nowi klienci, gdy wykorzystają okazję, ruszą dalej – mówi Alfred Adamiec, doradca inwestycyjny Nationwide. Według badań SMG/KRC, lojalni wobec banków są tylko rolnicy, emeryci, klienci banków spółdzielczych oraz ludzie… spod znaku Barana i Wagi. Reszta wybiera to, co tańsze i wygodniejsze. Im wyższy status społeczny, wyższe wykształcenie, tym mniejsza lojalność. – Migracja będzie coraz większa – twierdzi
A. Adamiec. Powód? Oprocentowanie depozytów spada, rośnie rola pośredników finansowych, którzy nie wiążą klientów z bankiem. W rezultacie w bankach nie zamykają się drzwi – jedni wchodzą, drudzy wychodzą. W ubiegłym roku tylko w mBanku internauci zlikwidowali około 10 tys. Kont – podaje „Gazeta Prawna”.
Niektórzy jednak ich nie zamykają i banki zostają z uśpionymi rachunkami. Bank nie musi być łagodny wobec niewiernych klientów: gdy na rachunku zabraknie środków na jego prowadzenie, bank nadal taką opłatę będzie naliczał, a potem zgłosi nas na czarną listę Biura Informacji Kredytowej. – Będzie wysyłał kosztowne dla klienta monity, a ostatecznie sprawa może skończyć się wizytą komornika – ostrzega Ł. Świerzewski.