Wtorkowa sesja dawała nadzieję inwestorom w USA, że w środę indeksy wzrosną. Jednak całą zabawę popsuły raporty makro, a właściwie jeden raport. Dane o sprzedaży detalicznej okazały się być bardzo słabe.
Spadła w kwietniu w stosunku do marca o 0,4 procent, a jeśli nie bierze się pod uwagę samochodów o 0,5 procent. W stosunku do zeszłego roku sprzedaż spadła o 10,1 proc., a bez samochodów o 7,7 proc. W obu przypadkach oczekiwano, że albo pozostanie bez zmian albo lekko wrośnie (miesiąc do miesiąca).
Jak widać potwierdza się to, że wszelkie indeksy nastroju nie mówią prawdy o postawach konsumentów, bo oni bardzo często co innego mówią (indeksy) i co innego robią (sprzedaż). Za PKB w USA w 2/3 odpowiada popyt wewnętrzny, więc nic dziwnego, że takie dane musiały zwiększyć chęć sprzedaży akcji. Jest jednak więcej niż pewne, że niedługo te dane zostaną zapomniane, a pojawi się znowu nadzieja na poprawę sytuacji. W środę dane te były błogosławieństwem dla niedźwiedzi.
Pozostałe dane nie miały większego znaczenia. Raport o cenach płaconych w imporcie/eksporcie nie ma nigdy wpływu na zachowanie rynków, ale odnotujmy, że ceny importu wzrosły o 1,6 procent, czyli mocniej niż oczekiwano (0,4 proc.), ale bez ropy spadły o 0,4 proc. Poza tym w stosunku do zeszłego roku spadły o 16,3 procent – zagrożenia inflacją nie widać na horyzoncie. Ceny eksportu wzrosły o 0,5 proc., a bez żywności o 3,6 proc. To z kolei sygnalizuje, że nie widać zagrożenia deflacją, a popyt rośnie. Zapasy w firmach gracze zawsze lekceważą i tym razem też się tak stało (spadły o jeden procent).
Indeksy giełdowe od początku sesji spadały. Trudno nawet wyróżnić jakiś sektor – przemożna chęć zrealizowania zysków z dwumiesięcznego wzrostu przeceniała większość akcji. Byki nawet przez chwilę nie usiłowały zaatakować i sesja zakończyła się przeceną z zejściem indeksu S&P 500 poniżej 900 pkt. NASDAQ naruszył dolne ograniczenie kanału trendu wzrostowego. Nie ulega wątpliwości, że mamy korektę dwumiesięcznego wzrostu, ale nie jest to z całą pewnością powrót do bessy.
GPW rozpoczęła środową sesję wzrostem WIG20. Indeks znacznie zbliżył się do oporu na 1.900 pkt. i odskoczył jak oparzony zabarwiając się na czerwono. Brak chęci do kupna akcji na innych giełdach europejskich i bliskość potężnego oporu oraz czekania na ważne dane z USA hamowały popyt. Z dużych spółek z WIG20 najgorzej zachowywał się PKN, a najlepiej TPSA i Pekao SA. Po godzinie handlu indeks zaczął rosnąć podążając za swoimi odpowiednikami na innych giełdach.
Trwało to jednak krótko. Po dwóch nieudanych próbach ataku na poziom wtorkowego zamknięcia WIG20 wszedł w fazę stałego osuwania się naśladując w tym to, co działo się na innych rynkach europejskich. Jeszcze gorzej zachowywały się indeksy w Czechach i na Węgrzech – spadały ponad 3,5 procent. Potem, po publikacji bardzo słabych danych o sprzedaży detalicznej w USA, sytuacja na wszystkich rynkach znacznie się pogorszyła (czeski indeks stracił ponad 6 procent) . Na GPW WIG20 stracił 2,7 procent, czyli więcej niż we wtorek zyskał. „Bycze” nastroje znikły gdzieś bez śladu, a jedynym pocieszenie było to, że obroty na większości dużych spółek wyraźnie spadły. Jak widać rynek bawi się z inwestorami w kotka i myszkę i zapewne będzie się tak bawił do końca korekty na światowych rynkach.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi