Agencje prasowe informowały w środę, że na rynku walutowym Narodowy Bank Polski sprzedawał euro, aby umocnić złotego. Wystarczyło kilka minunt, aby rynek postawił na swoim i wypchnął kurs euro na nowe lokalne maksima.
Ok. godz. 16.30 euro kosztowało dokładnie 4,50 PLN, czyli wyrównało rekordy wrześniowe cenowe, ale podobnie jak wówczas to głównie czynniki związane ze słabością strefy euro, nie polskim rynkiem, stały za wyprzedażą złotego. Na wyobraźnię inwestorów niewątpliwie działają słowa agencji ratingowych, takie jak dzisiejszy komentarz analityków Fitch przestrzegający przed pozbawieniem Francji oceny AAA, jeśli kryzys w strefie euro będzię się nadal rozprzestrzeniał na kolejne państwa albo ostrzeżenie Moody’s wysłane w kierunku Stanów Zjednoczonych, którym z coraz większym trudem przychodzi realizacja obiecanych cięć wydatków. Jednocześnie argumentów za odwrotem od euro dotarczyły także konkretne dane – według Eurostatu zamówienia w przemyśle strefy euro odnotowały we wrześniu najgwałtowniejszy spadek od blisko trzech lat. Skurczyły się o 6,4 proc. m/m, co było najgorszym wynikiem od grudnia 2008r. (ekonomiści prognozowali spadek o 2,5 proc.m/m).
Ponadto wskaźnik PMI w sektorze przemysłowym strefy euro w listopadzie odnotował szósty spadek z rzędu i znajduje się już na poziomie 46,4 pkt, czyli daleko poniżej 50 pkt, który oddziela okresy rozwoju od spowolnienia gospodarczego. Jeśli dodamy do tego, że Niemcy, którzy od miesięcy pełnią rolę ostatniego wybawcy strefy euro, sprzedali na środowej aukcji połowę oferowanej transzy papierów dłużnych, nie trudno zrozumieć decyzję inwestorów uciekających od ryzykownych aktywów.
WIG20 spadał tuż przed zamknięciem sesji o 1,8 proc. i w przeciwieństwie do wtorkowej sesji był jednym ze słabszych indeksów akcji. Niemiecki DAX tracił na wartości 0,5 proc., a amerykański S&P500 o 1,5 proc. Na rynku walutowym za franka po południu płacono 3,65 PLN, dolar kosztował 3,37 PLN – najwięcej od czerwca 2010 r. Długoterminowe wykresy głównych walut względem złotego nie napawają optymizmem, sugerują bowiem, że rozpoczęty wiosną trend wzrostowy ma się dobrze.
Nadużyciem byłoby jednak przedstawienie środowej sesji wyłącznie w negatywnym kontekście, bo dane z USA nie przestają pozytywnie zaskakiwać. Szybciej od prognoz rosły zarobki Amerykanów, lepiej od prognoz wypadły zamówienia na dobra trwałego użytku oraz odczyt indeksu Uniwersytetu Michigan.
Źródło: Noble Securities SA