Można zrozumieć „panelistów” telewizyjnych, mówiących o menadżerach, którzy podpisali opcje walutowe „nikt im wszak pistoletu do głowy nie przykładał”… Wszak twarde zasady starożytnej reguły „pacta sunt servanda” były bezwzględnie stosowane od dawna…
I tak na przykład, w roku 1795 Mr Cutter objął stanowisko drugiego oficera, mając obiecane 30 gwinei, jeśli doprowadzi statek z Jamajki do Liverpoolu. Jednakowoż, jako że biedaczysku zdarzyło się zemrzeć, nie wypełnił kontraktu w całości i wdowie po nim odmówiono wypłacenia choćby proporcjonalnej części wynagrodzenia.
W amerykańskich saloon-ach, tak dobrze znanych z westernów, większość żeńskiej obsady personelu stanowiły młode dziewczęta, zmuszone do „odpracowania” długów swoich rodziców. Mniej znany jest natomiast fakt, że podpisywany kontrakt często zawierał klauzulę, że za każdy opuszczony dzień pracy (z powodu jakiekolwiek niedyspozycji), dziewczęta musiały odpracowywać cały miesiąc. To z kolei, ze względu na fizjologię kobiet, zamieniało je praktycznie w wiecznie niewolnice.
Współcześnie, gdy rośnie znaczenie wiedzy specjalistycznej i, gdy uważniej patrzymy na relacje między stronami negocjacji, praktyka prawa gospodarczego przodujących krajów świata ingeruje zdecydowanie w przypadkach, gdy mamy do czynienie z wprowadzeniem w błąd drugiej strony negocjacji.
Jak twierdzą znawcy prawa polskiego, są w nim „dostatecznie mocne narzędzia”, by sobie z takimi problemami radzić. Autor, nie będąc w tej dziedzinie ekspertem, pragnie przede wszystkim wskazać kontekst światowej praktyki prawnej w tym zakresie oraz podzielić się paroma uwagami o praktycznym charakterze.
A jak wyglądają najlepsze współczesne praktyki dotyczące kwestionowanych kontraktów?
Sekcja 52 australijskiego TRADE PRACTICES ACT z 1974 roku stwierdza jednoznacznie: Korporacja nie może podejmować działań dotyczących prowadzenia biznesu w działania które wprowadzają, lub mogą wprowadzić w błąd („A corporation shall not, in trade or commerce, engage in conduct that is misleading or deceptive or is likely to mislead or deceive”).
Zwróćmy uwagę na to, że definicja jest szeroka i elastyczna. Nie chodzi tylko o jednoznaczne kłamstwo, czy formalne oświadczenie, ale o dowolne zachowanie, które może wprowadzać w błąd. Klasycznym przykładem takiego działania, jest postępowanie właściciela, który sprzedając restaurację mieszczącą się kompleksie supermarketu, wystawia na zewnątrz sześć stolików, mając pozwolenie jedynie na dwa. W tej sytuacji, potencjalny nabywca fałszywie ocenia potencjał sprzedaży i zysku.
Amerykańska praktyka prawa biznesu (choć w szczegółach różniąca się w poszczególnych stanach), również wypracowała dość klarowne zasady regulujące kontrakty, w których mogłoby dojść do wprowadzenia w błąd jednej ze stron.
W amerykańskiej praktyce istnieją cztery konkretne warunki, identyfikujące sytuacje, gdy oczekuje się pełnego odkrycia informacji przez stronę kontraktu:
a. gdy strona ujawnia informacje, które w świetle wszystkich faktów mogą wprowadzać w błąd (jedynie milczenie na ten temat, od samego początku, zwalnia z obowiązku późniejszego korygowania informacji),
b. gdy istnieje relacja powiernictwa (fiduciary duty) między stronami. Jak komentuje Richard G. Shell „współcześnie sądy rozszerzyły rozumienie relacji powiernictwa na banki, franczyzodawców i inne organizacje komercyjne, które działają w bliższej relacji z klientami,
c. gdy strona nie ujawniająca informacji, ma istotnie lepszą informację. Ten warunek jest, w swej naturze, dość delikatny, ale warto zwrócić uwagę na fakt, że przyjmuje się, iż sprzedający ma większy obowiązek odkrycia faktów wobec nabywcy,
d. gdy miejsce ma kontrakt o specjalnym charakterze, jak na przykład umowa ubezpieczenia. Ubezpieczający ma wtedy obowiązek ujawnienia wszelkich informacji wobec ubezpieczonego (jakie są ograniczenia polisy), a i ubezpieczany ma obowiązek poinformowania o wszelkich kwestiach mogących mieć wpływ na ryzyko.
W kontekście sporu o opcje finansowe należy zwrócić uwagę na fakt, że w przypadku obecnego sporu zachodzą wszystkie cztery warunki zaostrzające wymogi otwartości.
Podobnie wygląda praktyka we wspomnianej wcześniej Australii. Co znamienne, po turbulencjach lat siedemdziesiątych, gdy kontrakty walutowe, (a konkretnie pożyczki we Frankach Szwajcarskich) zrujnowały wiele firm przetoczyła się przez kraj seria procesów, z których jeden stał się kanwą filmu. Proces ten, po bardzo długich bojach został przegrany przez bank, gdy wyszło na jaw, że istotne zagrożenia, związane z kontraktem nie zostały klientom ujawnione.
Co więcej – zwróćmy uwagę na to, że opcje, czy kontrakty walutowe często są definiowane jako „zakładanie się stron”. Wobec tego, można się zastanawiać, czy w przypadku, gdy jedna ze stron ma wpływ na funkcjonowanie „ruletki” to cały proceder „zakładu” nie jest oszukańczym procesem „wpuszczenia w maliny”.
Co ciekawe, polski kodeks cywilny przewiduje podobne sytuacje, i odnosząc się do warunkowych zapisów kontraktu decyduje, że w Art. 93. § 1 mówi: „jeżeli strona, której zależy na nieziszczeniu się warunku przeszkodzi w sposób sprzeczny z zasadami życia społecznego ziszczeniu się warunku, następują skutki takie, jak by warunek się ziścił.”
Nie można wykluczyć, że znalazły się wielkie, zachodnie instytucje finansowe, które (za pośrednictwem zależnych polskich banków) które stymulowały intensywną sprzedaż opcji przedsiębiorstwom, które działały w oparciu o podtrzymywane przeświadczenie, że kurs złotego będzie rósł. Czy można odrzucić z góry możliwość taką, że te same instytucje, mając już w ręku znaczną liczbę kontraktów opcyjnych brutalnie zagrały poprzez negatywny PR i sprzedaż polskich walorów, celowo i świadomie powodując gwałtowne zaniżenie wartości polskiego złotego? Zwłaszcza, jeśli posiadane przez nie opcje mogły dzięki temu okazać się żyłą złota.
Jeśli tak rzeczywiście było, to kontrakty opcyjne mogą wyglądać zupełnie inaczej w świetle prawa polskiego.
Nie mamy dostatecznej wiedzy na temat wszystkiego, co się działo między stronami kontraktów walutowych, nie wiemy do końca, co działo się „na zapleczu” akcji sprzedaży opcji walutowych. Dlatego też ostatnie słowo powinno należeć do sądów.
Nie byłoby jednak uczciwym, by w międzyczasie żądać od jednej ze stron kontraktu (strony, która być może została świadomie i z premedytacją wprowadzona w błąd), by płaciła koszty swojej naiwności.
Jeszcze jedna sprawa: bardzo groźny, z praktycznego punktu widzenia, jest pozorny kompromis, polegający na tym, że banki zamienią przedsiębiorstwom opłatę za opcje na dług. Biorąc pod uwagę przewlekłość działania polskiego sądownictwa, byłoby to rozwiązanie bardzo krzywdzące dla strony, która być może jest w tym przypadku poszkodowana.
Skandal Enronu, gdzie wielka korporacja manipulowała cenami energii, ograbiając skutecznie społeczeństwo Kalifornii, powinien raz na zawsze odesłać w niebyt naiwno-honorowe podejście „jak daliśmy się nabrać, to teraz płacimy”. Polskie firmy muszą szukać nie tylko możliwości prawnego rozstrzygnięcia sporu, ale mogą też poszukać same możliwości, by wpłynąć na postawę zainteresowanych banków, by wstrzymały się z egzekucją należności do czasu wyjaśnienia kwestii. Taką strategią dla zaangażowanych firm mogłaby na przykład być strategia zbiorowego bojkotu tych banków, które postępują szczególnie agresywnie.
Nie można też wykluczyć, że polskie banki zostały wprowadzone w błąd i stały się „nieświadomym wspólnikiem” oszustwa. Jeśli tak było, to proces negocjacji, czy mediacji, powinien dać im szansę naprawienia błędu i „wyjścia z twarzą”.
We współczesnym świecie biznesu tak wiele mówi się o znaczeniu kapitału społecznego i relacyjnego. Kapitału więzi i zaufania, a czołowe firmy i banki w reklamach ogłaszają się jako „godne zaufania”, i dbające o dobro klienta. Może przyszła najwyższa pora, by oczekiwać uczciwego działania i egzekwować je od stron kontraktu?
Jak wspomniano wcześniej – istnieją w polskim prawie „dostatecznie mocne narzędzia”, by bronić interesów polskich przedsiębiorstw w tej kwestii, jeśli zostały wprowadzone w błąd, polskie sądy nie powinny bać się ich użyć.
Nawet, jeśli zarządy spółek dopuściły się błędu, czy nawet niedbałości, a zostały wprowadzone z pełną premedytacją w błąd to nie można im, ani załogom kontrolowanych przez nich przedsiębiorstw odmawiać prawa do ochrony prawnej.
dr Paweł J. Dąbrowski
Autor jest adiunktem w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Jest ekspertem negocjacji, autorem pierwszej polskiej książki w tej dziedzinie (Praktyczna Teoria Negocjacji). Autor spędził trzynaście lat w Australii, gdzie m.in. wykładał negocjacje i w ramach podyplomowego certyfikaty finansów studiował prawo biznesu.
Źródło: Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie