Kilka dni temu w gdańskiej restauracji turysta z Norwegii zapłacił 6,5 tys. zł za trzy drinki. Podobno był to dobry alkohol, ale opinie innych gości tej samej restauracji nie pozostawiają złudzeń – proceder jest nagminny i chodzi o naciągnięcie klientów na horrendalnie wysokie rachunki.
Turysta przedstawia się jako „biznesmen”, więc można by się spodziewać, że jest to człowiek o ponadprzeciętnej świadomości ekonomicznej. Jednak i on okazał się bezradny wobec restauracyjnego naciągacza. Sprawa odbiła się dość szerokim echem w mediach.
Przeczytałem wszystkie notki redakcyjne i komentarze czytelników. Na szczęście nie znalazłem nigdzie propozycji rozwiązania podobnych problemów przez regulację cen w restauracjach, np. piwo – nie więcej niż 4 zł, wódka – nie więcej niż 8 zł. I bardzo dobrze, bo regulacja nic by nie pomogła. Cytowany w tekstach restaurator ma gotową odpowiedź na każde pytanie – ceny są w menu, na sali jest 60 kamer. Nie ma sobie nic do zarzucenia. Jak można było uchronić się przed niespodzianką przy regulowaniu rachunku? Przeczytać menu lub opinie dotychczasowych klientów. Proste i logiczne.
Szkoda, że logika znika gdy przeniesiemy się z branży gastronomicznej do pożyczkowej. Tutaj ponoć naiwnych klientów ma uratować silna ręka ustawodawcy, który ureguluje rynek. Ja jednak zachowam logikę i podpowiem – poprawianie rynku przez regulację ceny nie tylko nie pomoże, ale nawet zaszkodzi.
Afera Amber Gold pokazała, że klienci nieświadomi zagrożeń znajdą się zawsze. Potwierdzi to 48 tys. osób, które firmie PKF Skarbiec wpłaciło wysoką zaliczkę za pożyczkę i pieniędzy nigdy nie dostało. Pomóc może tylko edukacja – popularyzacja opinii i wiedzy dostępnych od ręki w internecie. Ważna jest też poprawa transparentności firm działających na rynku, na przykład poprzez rejestr firm pożyczkowych, wymogi kapitałowe, notyfikację umów w UOKiKu, utworzenie wspólnej bazy klientów.
Efektem wprowadzania limitu ceny na proponowanym obecnie poziomie będzie wyłącznie zmniejszenie konkurencji i wypchnięcie części klientów do szarej strefy. Tam nikt nie będzie weryfikował legalności umów, pochodzenia kapitału, obietnic składanych klientom.
Zachowania podobne do tych z gdańskiej restauracji z pewnością mogły by mieć miejsce w szarej strefie funkcjonującej poza granicami regulowanego rynku. Umowa byłaby spisana na papierze i poparta opiniami prawników. Może zamiast pożyczki byłby nawet wpisany tam drink za 5 tys. zł, płatność odroczona. Mogłaby być to dowolna inna, równie absurdalna ale zgodną z literą prawa, konstrukcja. Przeczytalibyśmy o tym w kolejnym tekście prasowym. Byłby też komentarz urzędnika, który powie, że nie ma podstaw do wszczęcia postępowania, a rynek jest już uregulowany, więc bezpieczny.