Bogacz zniknął bez wieści, podobnie jak 8 mld dolarów, które mu powierzyli inwestorzy omamieni roztaczaną przez Stanforda wizją łatwego zarobku.
Amerykańskie organa ścigania mówią już wprost o fali oszustów, którzy wykorzystują panujący kryzys do wyłudzenia gór pieniędzy. Podczas gdy administracja Baracka Obamy pompuje miliardy w banki, oszuści wykorzystują to jako okazję do zdobycia funduszy, z którymi się następnie ulatniają.
Według danych FBI, tylko w tym tygodniu agencja musiała interweniować w ponad 530 oszustwach. Aż czterdzieści przestępstw dotyczyło bezpośrednio obecnej zapaści na rynkach finansowych. Jedno ze śledztw dotyczy właśnie Stanforda i jego imperium The Stanford Financial Group.
Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych (SEC) zainteresowała się krociowymi zyskami, jakie oferowały firmy należące do Stanforda. 17 lutego do jego biur w Teksasie weszli agenci FBI, zastając na drzwiach kartkę z informacją, że firma tymczasowo przestała działać. Sam właściciel zaś przepadł bez śladu.
Na wieść o zarzutach oszustwa, jakie postawiono milionerowi na rynkach finansowych w kilku krajach, zapanowała panika. Blady strach padł zwłaszcza na inwestorów z Wysp Karaibskich i Ameryki Łacińskiej, którzy byli bardzo mocno związani ze Stanfordem, powierzając mu olbrzymie sumy pieniężne. Wszyscy od razu ruszyli do banków, aby wydobyć swoje fundusze. Dla wielu było jednak już za późno. Od kasowych okienek musieli odejść z pustymi rękami.
W tym samym czasie we wszystkich biurach firmy miliardera rozdzwoniły się telefony, których nikt nie odbierał. Tylko głos automatycznej sekretarki informował o zamknięciu biur, życząc jednocześnie miłego dnia tysiącom oszukanych ludzi. Władze Ekwadoru i Peru zawiesiły w swoich krajach działalność biur Stanforda, a Wenezuela i Panama przejęły kontrolę nad jego bankami. Z kolei meksykański rząd oświadczył w czwartek, że rozpoczął już śledztwo w sprawie oszustw Amerykanina.
W obliczu tych wydarzeń SEC stwierdziła, że nie może nic zrobić, aby pomóc oszukanym inwestorom. Gdy agenci przybyli do luksusowej rezydencji miliardera, zastali jedynie zaciągnięte zasłony. Willi pilnował jeden strażnik, który powiedział tylko, że właściciela nie ma w domu i nie wiadomo gdzie jest ani kiedy wróci.
Toczące się śledztwo przynosi teraz kolejne sensacyjne informacje obnażające kulisy działania Stanford Financial Group. Właściciel imperium oraz wysocy dyrektorzy firmy grozili wyrzuceniem z pracy każdemu z pracowników, którzy zaczynali zadawać niewygodne pytania dotyczące rzekomych zysków.
Kierownicy w kontaktach z klientami mieli unikać szczegółów dotyczących tego, gdzie dokładnie lokowane są ich pieniądze. Zarząd napisał nawet specjalne szablony z odpowiedziami, jakie należało recytować namolnym klientom, gdy ci zaczynali już wyrażać swoje obawy co do bezpieczeństwa inwestycji u Stanforda.
Wielomiliardowy przekręt to kolejny wstrząs nie tylko dla gospodarki USA, ale także dla wielu państw świata. Sam Stanford chwalił się bowiem, że ma klientów w 140 krajach. Skutki jego malwersacji, jak twierdzą specjaliści, dadzą się odczuć na całym globie.
Amerykańska prasa porównuje jego oszustwo do innej sprawy. 11 grudnia został aresztowany w USA inny wzięty finansista Bernard Madoff. Stało się to po tym, jak jego dwaj synowie zawiadomili FBI o finansowych nadużyciach ojca na bajońską sumę 50 mld dol.
W toku śledztwa Madoff ujawnił, że jego rzekome inwestycje, w które miliony dolarów zainwestowało również wiele osobistości z Hollywood, były jednym wielkim kłamstwem. Przez aferę wiele firm charytatywnych wspieranych przez Madoffa zostało zamkniętych.
Łukasz Słapek
