Początek czwartkowych notowań utrzymany był w atmosferze wyczekiwania. Wyjście WIG20 ponad 1500 pkt. było dla byków kuszącą perspektywą, ale z drugiej strony wiązało się to z graniem przeciwno ogólnoeuropejskiej tendencji spadków. W konsekwencji żadna ze stron nie podejmowała większych starań o wykazanie swojej dominacji.
Przy umiarkowanym spokoju i niewielkich spadkach dało się wyróżnić dwie spółki z grona największych które przyciągały uwagę. Pozytywnie wyróżniał się KGHM, którego wzrosty nie dopuszczały do większej przeceny rynku, a absolutnym liderem spadków był tracący 13 proc. od początku do samego końca sesji TVN. Sam KGHM nie był jednak w stanie utrzymywać rynku na przekór coraz większej sile podaży. Pogarszająca się sytuacja na Zachodzie w końcu wpłynęła na krajowy rynek i WIG20 spadał w południe o 2,4 proc. Od tego momentu było już tylko lepiej. Kupujący zaczęli zdobywać przewagę, a im bliżej było do rozpoczęcia handlu w Stanach tym lepiej prezentowały się zachodnie parkiety i minusy zaczęły się zmniejszać.
Zupełnie bez echa przeszły dane makro, ale warto wiedzieć, że produkcja przemysłowa w styczniu w Niemczech spadła dwukrotnie bardziej niż prognozowano do poziomu nienotowanego od 2003 roku. Z kolei informacje ze Stanów były mieszane. Ogólnie ujęta sprzedaż detaliczna w lutym spadła tam o 0,1 proc., ale już bez uwzględnienia samochodów wzrosła aż o 0,7 proc. Pozytywne zaskoczenie było tak duże, że w tym kontekście nawet liczba nowych bezrobotnych sięgająca 654 tysięcy nie robiła już dużego wrażenia. Zasadniczo trzeba przyznać, że dane nie mogły mieć większego znaczenia skoro najwięcej miejsca w serwisach poświęcano doniesieniom o przesłuchaniu Bernarda Madoffa, który jest oskarżony o defraudacje 65 mld dolarów. Z równie interesujących ciekawostek podkreślano, że spółka General Electric utraciła najwyższy raiting kredytowy z możliwych, którym cieszyła się od 1956 roku.
Wciąż spółka jest uznawana za dobrą, ale już nie za wybitną, a na podobny los czeka już cała grupa amerykańskich przedsiębiorstw.
Dobre rozpoczęcie w Stanach pomogło znacznie krajowemu popytowi i w końcówce ponownie byki mogły myśleć o barierze 1500 pkt. Ostatecznie jednak zakończyło się na pięciu punktach niżej. Znacznie ciekawiej wyglądała natomiast sytuacja na rynku walutowym. Gdy Bank Szwajcarii ogłosił obniżenie stopy procentowej o 25 punktów bazowych od razu znalazło to odzwierciedlenie w notowaniach złotego. W ciągu godziny frank osłabł z 3,10 zł do zaledwie 2,96 zł, a cały dzień złoty kończy umocnieniem do szwajcarskiej waluty o 6 proc., czyli najbardziej od października 2008 roku. Wzmocnienie krajowej waluty widzieliśmy też w stosunku do euro i dolara, ale tam skala była trzykrotnie mniejsza. To bardzo dobry sygnał dla giełdy i regionu, choć o prawdziwej radości i trwałości ruchu będzie można mówić po przekroczeniu lutowych dołków na walutach, co oznacza poziomy 4,4 dla euro i 3,4 dla dolara.
Sesja w Stanach przebiegała podobnie jak we wtorek. Indeksy konsekwentnie od początku rosły i zakończyły na 4 proc. plusach i od dołka z 6 marca są już ponad 12 proc. wyżej. To stwarza wręcz idealne warunki dla naszego parkietu do udanego zakończenia tygodnia. Pytanie tylko czy uda się bykom wybić powyżej 6-miesięcznej linii trendu. To byłby pierwszy pozytywny sygnał dla inwestorów od wielu miesięcy.
Paweł Cymcyk
Analityk
A-Z Finanse
Źródło: AZ Finanse