Ostatnią rzeczą, o którą można by posądzić skrócony giełdowy tydzień jest nuda. Perspektywa braku sesji w Wielki Piątek i świąteczny poniedziałek w nikim nie wzbudziła instynktu asekuracyjnego, udzielającego się jeszcze ledwie kilka tygodni temu w przytłaczającym nadmiarze. Nieśmiałe z początku nadzieje na odwilż w kryzysie ustąpiły miejsca pewności zielonego jutra. Trochę za szybko się to odbywa.
Piątemu z rzędu wzrostowemu tygodniowi na Wall Street wtóruje szósty takowy w Warszawie. Odnosząc absolutne wewnątrzsesyjne minimum ostatniej (a może wciąż bieżącej?) bessy indeksu WIG20 umiejscowione na 1253 pkt do przedświątecznego zamknięcia (1785), mamy już za sobą zwyżkę sięgającą 42 proc. Co ciekawe, jeszcze na koniec marca dorobek był dokładnie o połowę skromniejszy. Parcie ku otwierającemu bieżący rok poziomowi 1900 pkt jest bardzo silne, ale nadmierne grzanie rynku w zbyt krótkim czasie może zaowocować czerwonobarwnym kacem poświątecznym, naznaczonym solidnymi minusami i bólem głowy po nader odważnych zakupach.
Poszukiwanie analogii do dołka poprzedniego cyklu zanotowanego pod koniec 2002 r. nie daje przekonujących rezultatów z racji dalece bardziej realnego wymiaru obecnego kryzysu. Wówczas twarde wskaźniki makroekonomiczne zaczęły wykazywać poprawę, ale giełdy zalegały w odrętwieniu aż do późnej wiosny 2003, by potem zająć miejsce w żwawym pociągu hossy. Obecnie wskaźniki są wybitnie fatalne, kulminacja słabości dynamiki globalnego produktu przypadnie na ten rok, a tymczasem już rozpoczęło się solidne dyskontowanie nieomal nowego boomu. Kwotowany na amerykańskiej giełdzie wskaźnik zmienności VIX, zwany miernikiem strachu, spadł do poziomów sprzed październikowego krachu. To sygnał prowzrostowy, ale można będzie postawić duże pieniądze, że wyrysowany wówczas klif na wszystkich ważniejszych indeksach giełdowych nie zostanie pokonany z biegu w najbliższych kilku miesiącach.
Oczywiście biliony dolarów sypane z bezdennego rękawa politycznych i monetarnych władców globu mają służyć naoliwieniu trybów gospodarki, ale nie ma to nic wspólnego ze wzrostem produktywności. Zamiast tego rachunkiem za powielenie w dużo większym wymiarze schematu zerowania stóp z lat 2002-2004 będzie jeszcze groźniejsza hydra inflacji w towarzystwie pagórkowatego a nie strzelistego wzrostu PKB. Trwa radość, choć nie uporano się na dobre ze stajnią Augiasza zalegającą nadal w całym systemie finansowym. Rosną ceny surowców przemysłowych, sugerując organiczne polepszenie. Tyle, że rosną one w ujęciu dolarowym, a dolar doznawszy ubiegłej jesieni cudownego ozdrowienia ponownie ma wszelkie szanse poddać się bolesnej grawitacji. Jak na to za jakiś czas zareagują Chiny, które – nazywajmy rzeczy po imieniu – utopiły już bilion dolarów w wielkiej amerykańskiej kroplówce zwanej rynkiem obligacji?
Te lekko (na razie lekko) niepokojące pytania z czasem powrócą i będą kłuć sumienia inwestorów. Na razie rynki prezentują wiosenną kolekcję wzrostów, z czym nie można się kłócić bo trend to wielka siła. Wszelako zbyt szybkie pompowanie kursów powoduje, że coraz mniej byczych przyczółków pozostanie do zdobycia potem, gdy przyjdzie faktyczne ożywienie. Nie będzie już wówczas czego tak ochoczo dyskontować. Euforyczny głód ryzykownych inwestycji w wymiarze zaprezentowanym w latach 2006-2007 nie powróci. Oceniam, że w razie rychłego osiągnięcia przez WIG20 rejonu 1900-2000 pkt indeks się tam solidnie sparzy i cofnie o kilkanaście procent. Następnie zamiast kolejnej fali euforii na inwestorów może czyhać czyściec długiej, mozolnej konsolidacji być może z lekko wzrostowym nachyleniem.
Na koniec, równolegle do życzeń wszystkim wesołych Świąt Wielkanocnych, okolicznościowa dygresja. Według szacunków Instytutu Ekonomiki i Gospodarki Rolnictwa wiktuały na tegoroczny polski świąteczny stół zdrożały nawet o 8 proc. w skali roku. Czyli z okładem dwakroć mocniej niż oficjalna stopa inflacji. Wnioskując po szybujących cenach restauracyjnych kryzysu też jakoś nie widać. Dodając do tego: ceny energii dostosowujące się do zachodnich, nadal wschodnie płace, a także solidne finansowe perypetie nowych posiadaczy „M” przyodzianych w kredyty frankowe po kursie ledwie powyżej 2 zł, obraz budżetów domowych w te dni robi się nieciekawy. Ale to strona materialna. Ku pokrzepieniu serc warto powiedzieć: „ Obywatelu, uśmiechnij się! Czy będzie kryzys, czy go nie będzie, za rok znowu będzie drożej.”
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions