16 kwietnia 2010 roku amerykański regulator oskarżył bank Goldman Sachs o niedopełnienie obowiązków informacyjnych wobec klientów. Prawdziwy problem jest znacznie szerszy: rynek kredytów zachęcał wszystkich jego uczestników do przymykania oka na niewygodne fakty i grę, której zasady rozumieli tylko nieliczni.
Sprawa dotyczy tak skomplikowanej materii, że nawet inwestor posiadający ponadprzeciętną wiedzę na temat instrumentów pochodnych może mieć poważne problemy ze zrozumieniem schematu nadużycia. Dlatego też gazety i internetowe portale kierujące przekaz do szerokiej rzeszy odbiorców sprowadzają sprawę do sloganów, które od populizmu dzieli tylko krok.
Ja również nie sądzę, aby każdy inwestor powinien znać szczegóły konstrukcji instrumentu o nazwie Abacus 2007-AC1, który jest przedmiotem sporu, ale chciałbym zwrócić uwagę na kilka kwestii związanych z zarzutami pod adresem Goldman Sachs. Pozew przeciwko Goldman Sachs jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej i nie powinien być postrzegany, jako triumf nadzoru nad bankiem zarabiającym pieniądze w niemal każdych warunkach rynkowych i wypłacającym kadrze zarządzającej astronomiczne premie.
Łapać spekulanta
To raczej sygnał, że regulatorzy zorientowali się, że stopień złożoności systemu finansowego znacznie wykracza poza kompetencje zdecydowanej większości uczestników rynku i tym samym stawia w uprzywilejowanej sytuacji instytucje finansowe i fundusze hedgingowe znające luki prawne. Trudno uznać za przypadek fakt, że amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) po kilkunastomiesięcznym dochodzeniu poruszyła kwestię nadużyć Goldman Sachs dokładnie na kilka dni przed głosowaniem w sprawie wprowadzenia surowszych regulacji systemu finansowego i ograniczenia zastosowania części instrumentów pochodnych, będących podstawą funkcjonowania tysięcy funduszy. Oskarżenie pod adresem najbardziej respektowanego przez inwestorów banku, nawet jeśli zupełnie uzasadnione (tego nie rozstrzygniemy w tym momencie), nosi znamiona szukania kozła ofiarnego. Demokratom łatwiej będzie przeforsować nowe regulacje, jeśli udowodnią, że zawiłości systemu wykorzystywane były w nieuczciwym celu przez największych gigantów z Wall Street. Dziwnym zbiegiem okoliczności, także komisja nadzorująca obrót instrumentami pochodnymi na surowce, która planuje wprowadzenie limitów ograniczających udział spekulantów w rynku, kilka dni temu opublikowała raport, udowadniający, że zdecydowaną większość obrotów na rynku ropy generuje tzw. gorący kapitał, szukający krótkoterminowych ruchów. Najwyraźniej administracja Obamy ma dużą presję na roztoczenie nad Wall Street szczelniejszego parasola nadzoru.
Krok po kroku
Aby uniknąć nadmiernego chaosu, postaram się w punktach przedstawić kolejne etapy tworzenia produktu strukturyzowanego, o którym mówimy. Goldman Sachs (GS) występował w roli pośrednika między funduszem hedgingowym Paulson & Co. a firmą ACA, która była jednostką odpowiedzialną za wybór instrumentów do portfolio.
- Paulson zwraca się do z prośbą do GS o zaaranżowanie transakcji, w której chce zająć krótką pozycję na obligacjach hipotecznych o niskim ratingu (BBB). Transakcja zostanie przerowadzona w formie tzw. syntetycznego CDO. Krótka pozycja w tym przypadku oznacza zakup przez Paulsona ubezpieczenia na wypadek restrukturyzacji wybranej transzy obligacji (fundusz stawia, że kredytobiorcy nie spłacą zaciągniętych kredytów). Do tego potrzebna jest druga strona, która takie ubezpieczenie wystawi.
- Paluson daje GS listę papierów, na których spadek wartości chciałby postawić pieniądze. Są to obligacje, których wartość zależy od przepływów generowanych przez kredyty hipoteczne.
- Paulson płaci GS 15 mln USD za przygotowanie transakcji.
- Goldman Sachs zwraca się do ACA z zapytaniem, czy chce wziąć udział w transakcji CDO, zajmując długą pozycję w obligacjach hipotecznych o ratingu BBB.
- ACA jest doświadczonym inwestorem, zarządzającym portfelem 22 instrumentów CDO o wartości 15,7 mld USD.
- Goldman sugeruje, aby ACA wybrał instrumenty bazowe (obligacje o ratingu BBB).
- Goldman przekazuje ACA listę instrumentów wybranych przez Paulsona. To aktywa wybrane pod kątem jak najsłabszych fundamentów, ponieważ fundusz liczy na spadek ich wartości.
- ACA wie, że Paulson brał udział w przygotowaniu tej listy.
- ACA już wcześniej zainwestował w 62 spośród 132 instrumentów z listy Paulsona.
- ACA wybiera z listy instrumenty, w których decyduje się zająć długą pozycję. Ma prawo i obowiązek wybrać tylko te, które uważa za dobre inwestycje.
- ACA oraz niemiecka instytucja IKB kupują instrumenty za 1 mld USD.
- Paulson zajmuje przeciwną pozycję poprzez kontrakty CDS na te same instrunemty bazowe.
- Goldman Sach kupuje od ACA część instrumentów.
- Rynek nieruchomości załamuje się, siedem miesięcy później instrumenty bazowe tracą wartość (tanieją nieruchomości, kredyty subprime stanowiące podstawę trasakcji przestają być spłacane).
- ACA traci 1 mld USD, Paulson, który taki scenariusz przewidział, zarabia 1 mld USD.
- ACA twierdzi, że nie wiedział, iż Paulson, który pomagał wybrać instrumenty, zajmował przeciwną pozycję. ACA myślał, że Paulson był po tej samej stronie i – podobnie jak niemiecki inwestor – kupował instrumenty, a nie ubezpieczał się przed spadkiem ich wartości.
- Goldman Sachs zaprzecza jakoby sugerował, że Paulson kupuje te instrumenty.
Słowo przeciw słowu
W świetle obowiązującego prawa, Goldman Sachs nie miał obowiązku informować, kim był inwestor zajmujący krótką pozycję. ACA, jako doświadczony inwestor, musiał wiedzieć, że w transakcji tego typu zawsze po drugiej stronie stoi inny podmiot. Nie wiedział, że był to doświadczony fundusz Paulsona. Postępowanie sądowe ma wyjaśnić, czy bank wprowadził w błąd ACA, nie ujawniając, że fundusz „pomagający” wybierać aktywa do portfela, zajmował przeciwną pozycję. Pracownik banku Goldman Sachs, Fabrice Tourre, zeznając przed senacką komisją twierdził, że nigdy nie mówił, iż Paulson zajmie długą pozycję (kupuje wybierane przez ACA aktywa), a jedynie, że kupi „ubezpieczenie kilku transz”.
Próbując oczyścić się z zarzutów o konflikcie interesów, Goldman Sachs podkreślał, iż występował w typowej dla banku inwestycyjnego roli brokera kojarzącego strony. O tym, że transakcja nie została skonstruowana w sposób faworyzujący fundusz, czyli nie była z góry skazana na niepowodzenie, ma świadczyć m.in. fakt, że Goldman Sachs również objął część wybranych przez ACA instrumentów i poniósł w ten sposób straty, przewyższające opłaty prowizyjne wpłacone przez fundusz Paulsona. Warto również podkreślić, że wina banku (nie mówimy w tym momencie o etycznych standardach, pozostawiających wiele do życzenia) nie będzie prosta do udowodnienia choćby z tego powodu, że ACA przy wyborze poszczególnych instrumentów miał wolną rękę, tzn. nie musiał sugerować się sporządzoną przez fundusz listą, ale biorąc pod uwagę, że były na niej instrumenty, w które już wcześniej zainwestował, prawdopodobnie uznał, że skoro doświadczony fundusz również chce w nie lokować kapitał, są one stosunkowo bezpieczne.
Jedyny ważny email
Bank ujawnił również wewnętrzne emaile z korespondencją z firmami biorącymi udział w transakcji. Wśród nich znalazły się kompromitujące listy do narzeczonej pracującego nad Abacusem do późnych godzin nocnych Fabircea Tourre oraz wymiana zdań między pracownikami Goldman Sachs, określającymi transakcję Abacus 2007 AC1 (i pośrednio wiszący nad przepaścią rynek nieruchomości) jako „shitty deal”. To właśnie takie „smaczki” najchętniej nagłaśniane są przez media i odciągają uwagę od prawdziwego problemu
Jeśli wśród kilkuset stron dokumentów dowodowych są jakieś, które powinien znać każdy inwestor, to na pewno nie są to złote myśli przebojowych sprzedawców produktów finansowych. Zaryzykuję tezę, że sedna problemu najbardziej dotyka email wysłany przez przedstawiciela funduszu hedgingowego Paulson & Co. do koordynującego transakcję pracownika Goldman Sachs. Oto jego fragment w moim wolnym przekładzie z języka angielskiego: „(…)to prawda, że rynek nie wycenia scenariusza katastrofy mieszkaniowych kredytów hipotecznych o najniższej jakości [mowa o aktywach, które dziś określa się jako toksyczne – od autora]. Według mnie wynika to z faktu, że agencje ratingowe, menadżerowie transakcji CDO oraz poręczyciele – wszyscy posiadają zachęty, aby ta gra się nadal toczyła, podczas gdy „prawdziwe pieniądze” inwestorów nie posiadają ani analitycznych narzędzi, ani instytucjonalnych ram potrzebnych do podjęcia decyzji zanim straty, możliwe do przewidzenia na podstawie newsów, zaczną się realizować(…)”.
Problem leży właśnie w konstrukcji całego amerykańskiego rynku kredytów hipotecznych, a nie w niewywiązywaniu się z obowiązków informacyjnych przez jeden bank. Być może to kontrowersyjna teza, ale winę za największy kryzys finansowy od Wielkiej Depresji, w równym stopniu ponoszą banki oraz politycy, którzy luźnymi przepisami zachęcali firmy i rządowe agencje (Freddie Mac i Fannie Mae) do udzielania kredytów hipotecznych każdemu, kto zamarzył zostać posiadaczem własnej nieruchomości. System został tak zaprojektowany, że wszystkim jego uczestnikom opłacało się przymykać oko na wszelkie wątpliwości i grać po tej samej stronie. Ludzie na wszystkich etapach tej skomplikowanej układanki niekoniecznie mieli złe intencje, reagowali tylko na zachęty systemu.
Reprezentanci niższej klasy średniej pomimo braku wystarczających dochodów dali się przekonać, że „amerykański sen” może się spełnić. Zaciągali kredyt, ponieważ rosnące ceny domów dawały nadzieję, że za kilkanaście miesięcy będzie można wykorzystać wzrost wartości nieruchomości refinansując kredyt, a uzyskaną nadwyżkę kapitału np. zainwestować jako wkład własny w kredycie pod kolejny dom.
Rządowi kredytodawcy i prywatne banki pracowały jak fabryki, wymyślając nowe sposoby na zwiększenie sprzedaży i wciśnięcie kredytów osobom o coraz niższych dochodach. W latach 2004-2006 normą stały się „kredyty na dowód”, którym nadawano różne skomplikowane nazwy i struktury. W praktyce nie trzeba było się szczególnie nagimnastykować, aby bez wkładu własnego otrzymać kredyt na drogą nieruchomość w atrakcyjnej lokalizacji i dodatkowo uzyskać dwuletnie odroczenie spłaty rat. Nietrudno zgadnąć, kim mogli być odbiorcy takich produktów finansowych.
FICO, czyli system oceny zdolności kredytowej kredytobiorców, pozwalał łatwo poprawić niezadowalający wynik, np. dodatkowe punkty można było uzyskać zaciągając kredyt gotówkowy i spłacając go od razu.
Banki inwestycyjne opakowywały kredyty i w formie obligacji wypuszczały na rynek. Ich nabywcami początkowo były fundusze emerytalne i inwestycyjne, a z czasem dołączyła do nich większość wielkich korporacji, posiadających nadwyżki gotówkowe.
„Brak analitycznych narzędzi”, pozwalających wyceniać skomplikowane instrumenty pochodne bazujące na kredytach oznaczał, że instytucje finansowe kupowały w ciemno instrumenty, których nie rozumiały. Ocenę ryzyka delegowano do agencji ratingowych, które po fakcie okazały się równie niekompetentne.
Agencje zarabiały na prowizjach za przyznawane ratingi, więc im więcej obligacji wyemitowały banki, tym lepiej dla agencji.
W skrócie: kredytobiorcy chcieli pożyczać, choć nie było ich na to stać, banki chciały udzielać kredytów, gdyż zarabiały na transferowaniu ryzyka na zewnątrz, inwestorzy płacili za to ryzyko i dopóki wszystko szło po ich myśli, otrzymywali strumienie pieniężne.
Garstka sceptyków
Paradoksalnie, jedynymi trzeźwo myślącymi uczestnikami rynku, którzy zajmowali inne stanowisko, byli spekulanci. Nikt inny nie posiadał motywacji, by stawiać niewygodne pytania i wątpić w efektywność rynku, bazującego na jedynym coraz bardziej niepewnym scenariuszu: że nieruchomości będą drożały. Im bliżej całej machiny się stało, tym trudniej było dostrzec jej niedorzeczność.
W 2005 roku, kilkadziesiąt spośród ok. 13 tys. funkcjonujących wówczas funduszy hedgingowych, rozpoczęło gromadzenie instrumentów pozwalających zarabiać na nadciągającym krachu. Później zarzucano im zarabianie kosztem ludzkiego nieszczęścia, ale brutalna prawda jest taka, że wykorzystali oni jedynie skrajną nieracjonalność całego systemu. Jednym z pierwszych, którzy dostrzegli nadarzającą się okazję był Paulson & Co., który dla zawarcia transakcji potrzebował drugiej strony. Ubezpieczenia instrumentów bazowych wybranych i zakupionych przez ACA były w praktyce zakładem, że bańka pęknie przed wygaśnięciem Abacusa. Gra była warta świeczki, ponieważ instrument CDS, z którego korzystał Paulson za pośrednictwem Goldman Sachs, został pomyślany tak, że ryzyko rozkładało się nierównomiernie. Jedna strona wykładała 1 mld USD na zakup instrumentów bazowych, licząc na wzrost ich wartości, druga zabezpieczała się przed spadkiem cen i płaciła nie równowartość tej kwoty, ale znacznie mniejszą roczną lub półroczną składkę.
Im bardziej ryzykowne instrumenty, tym droższe ubezpieczenie. O tym, jak skrajnie oderwany od fundamentów był ten rynek, może świadczyć fakt, że w roku 2006 AIG Financial Products, będący głównym graczem wystawiającym CDS na obligacje hipoteczne (czyli zajmującym przeciwne pozycje do spekulantów), za ubezpieczenie instrumentów opartych o kredyty subprime o ratingu AAA wymagał 0,12 proc. wartości bazowych instrumentów rocznie. Wystarczyło co roku zapłacić 1,2 mln USD, aby w razie zaistnienia tzw. „zdarzenia kredytowego”, określonego w prospekcie (określona pula kredytów z danej transzy staje się nieściągalna) zarobić 1 mld USD. Za ubezpieczenie najbardziej ryzykownych kredytów subprime płacono wówczas ok. 2,5 proc. ponad stawkę LIBOR. W przypadku kredytów z ratingiem BBB, czyli takich, które były przedmiotem transakcji Abacus, aby zaistniało owe „zdarzenie kredytowe”, wystarczyło, by zaledwie 8 proc. kredytów z całej transzy uznane zostało za złe kredyty. Do tego nie trzeba było nawet spadków cen nieruchomości, wystarczyło by nie rosły one równie szybko, jak do tej pory.
Tutaj dochodzimy do roli Goldman Sachs i innych banków inwestycyjnych. Ich biznes polegał na kupowaniu tanio i sprzedawaniu po wyższej cenie, bez względu na instrument finansowy. Najtańsze były obligacje złożone z kredytów o najniższej jakości, dlatego aby zachęcić inwestorów do ich nabycia, trzeba było zadbać, aby otrzymały jak najwyższy rating. Dzięki temu można było je sprzedać pod zmienioną postacią po wyższej cenie. Dlatego dojną krową Wall Street stały się transakcje CDO, które polegały na połączeniu w jeden instrument wielu transz obligacji różnej jakości. W jednym pakiecie mogły się znaleźć zatem obligacje z oceną AAA oraz te o ratingu BBB, czyli krok od statusu papierów śmieciowych. W zależności od kombinacji różnych czynników, takich jak długość okresu kredytowania, ceny nieruchomości czy średnia ocena zdolności kredytowej, cały wehikuł otrzymywał własny rating. Jakkolwiek nielogicznie by to nie brzmiało, możliwe było zestawianie najgorszych kredytów w taki sposób, że rating całości był wyższy niż rating poszczególnych jego części składowych.
Ostatni dzwonek
Kiedy w maju 2006 roku agencja Standard & Poors zapowiedziała, że od następnego miesiąca zmieni kryteria oceny omawianych instrumentów opartych o kredyty subprime, machina kredytowa przyspieszyła, aby zdążyć z emisją przed zaostrzeniem warunków gry. W połowie 2006 roku obudził się także główny wystawca ubezpieczeń pozwalających grać na spadki cen – AIG Financial Products nie tylko przestał wystawiać kontrakty CDS po bardzo niskich cenach, ale także zaczął namawiać fundusze hedgingowe, by odsprzedały z zyskiem część tych instrumentów. Największy ubezpieczyciel świata kilka miesięcy później na gwałt chciał zmniejszyć swoją ekspozycję na rynek nieruchomości i zapobiec konieczności wypłaty odszkodowań, zanim obligacje hipoteczne zaczęły seryjnie przeradzać się w toksyczne aktywa. Ceny kontraktów CDS zaczęły rosnąć, odzwierciedlając obawy uczestników rynku o kondycję amerykańskich kredytobiorców.
W 2010 roku wszyscy wiemy, że pęknięcie bańki spowodowało, że miliony gospodarstw straciły nieruchomości, a inwestorzy na całym świecie zapłacili za brak wystarczającej wiedzy lub naiwność stratami, które trudno skwantyfikować. Wracając do oskarżeń SEC pod adresem Goldman Sachs, nie zdziwiłbym się, gdyby sprawa zakończyła się wycofaniem pozwu za porozumieniem stron. Postępowanie sądowe wyjaśni, czy bank miał obowiązek informować klientów, że jednocześnie pracował z innymi klientami o przeciwnych poglądach na rynek nieruchomości. ACA, jako doświadczony inwestor, zarządzający portfelem podobnych instrumentów o wartości kilkunastu miliardów dolarów, miał przed swoimi akcjonariuszami obowiązek przeprowadzenia niezależnego due dilligence i nie powinien zrzucać odpowiedzialności za własne straty na inne podmioty tylko dlatego, że nie został poinformowany, iż fundusz hedgingowy miał inne zdanie. Znacznie bardziej uzasadniony byłby pozew drugiego inwestora (niemieckiego IKB) przeciwko ACA, który nie dopełnił obowiązków podmiotu wybierającego aktywa do portfolio. Najsłabszym ogniwem z punktu widzenia Goldman Sachs jest rola, którą bank i fundusz odegrały podczas konsultacji z ACA w sprawie instrumentów bazowych. Goldman Sachs każdego dnia reprezentuje interesy tysięcy klientów o przeciwnych poglądach i jako animator rynku sam zarządza ryzykiem w sposób odzwierciedlający własne niezależne spojrzenie na różne rynki.
Niewygodne wnioski
Zdaję sobie sprawę, jak przez szeroką publiczność są obecnie postrzegane Goldman Sachs, fundusze hedgingowe i inne duże banki. Większość inwestorów jest zdania, że to najgorsze, co mogło przytrafić się światu. Nie czuję się na siłach, by przesądzać o winie banku w kwestii podniesionej przez amerykańskiego nadzorcę. Nie mam natomiast wątpliwości, że urzędnicy i politycy z Waszyngtonu nie mają zielonego pojęcia, jak olbrzymia odpowiedzialność za światowy kryzys spoczywa na ich barkach. Nastroje społeczne i olbrzymie straty poniesione przez przeciętnych obywateli, sprzyjają szukaniu kozłów ofiarnych wśród największych graczy Wall Street, którzy grali w trudną do zrozumienia grę. Jeśli omawiana transakcja rzeczywiście była przeprowadzona niezgodnie z prawem winny powinien ponieść odpowiedzialność i zostać stosownie ukarany.
Prawdziwym problemem, o którym powinni dyskutować teraz kongresmeni jest jednak to, że reguły tej gry określone zostały przez polityków nie rozumiejących konsekwencji swoich decyzji. Rynek nieruchomości stwarzał zachęty do nadużyć przez wszystkich jego uczestników. Kredytobiorcy, banki inwestycyjne, fundusze inwestycyjne z Wall Street – wszyscy reagowali na stworzone przez obowiązujące regulacje motywatory. Podczas niedawnego przesłuchania władz Goldman Sachs, senator Tom Coburn trafnie zauważył, że 90 proc. win za kryzys finansowy leży nie po stronie Wall Street, ale polityków, którzy potęgowali chciwość i zachęcali instytucje finansowe do pompowania bańki.
Chciałbym wierzyć, że opisany powyżej schemat był jedynie krótkotrwałym epizodem z amerykańskiego rynku, ale bardzo podobne zachęty posiadały i nadal posiadają europejskie i polskie banki. Pierwszym kryterium decydującym o rekomendacji danego funduszu inwestycyjnego czy kredytu, jest najczęściej wysokość wynagrodzenia sprzedawcy, interes klienta jest często na dalszym planie. Nie musi to oznaczać konfliktu interesu – droższy produkt może być przecież lepszy od pozostałych i spełniać wymagania klienta.
Jeden wniosek z tego długiego wywodu może być taki, że trzeba mieć świadomość, iż po drugiej stronie transakcji jest podmiot, którego interesy nie zawsze idą w parze z naszym interesem. Im większe korzyści i zobowiązania wchodzą w grę, tym więcej trudu warto sobie zadać, by zrozumieć warunki gry, w której uczestniczymy.
Źródło: Open Finance